Wpisy archiwalne w kategorii
g) BalticTour 2013
Dystans całkowity: | 1774.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 87:01 |
Średnia prędkość: | 20.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.00 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 197.13 km i 9h 40m |
Więcej statystyk |
BalticTour: Po wisienkę na torcie [etap 3.]
Środa, 17 lipca 2013 Kategoria d) Papa gore [500-699km], g) BalticTour 2013
Km: | 610.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 31:01 | km/h: | 19.67 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj zaczyna się ostateczne wyzwanie, które zakończy mój życiowy trip. Dokończenie pętli na całej długości naszego pięknego kraju - to wygląda, to brzmi fantastycznie! Znów będzie ''The Battle Royal'' - Ponad 600km do domu, nieuniknione momenty kryzysowe, ciągłe zmaganie się ze samym sobą i wszystkimi przeciwnościami przez kolejne jakieś 40 godzin... Oczywiście mogłem wybrać podróż pociągiem. Ale żałowałbym tego do końca życia. Bo jak to wygląda, taka niedokończona pętla na mapie zaliczonych gmin? Świadomość, że mogłeś dokonać czegoś niespotykanego, ale wolałeś sobie dać z tym spokój... Gdyby były fronty z burzami, deszczami - nie miałbym wyboru, ale pogoda na dni przejazdu do Rybnika była zapowiedziana bardzo optymistycznie. Jadę i kropka.
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Genialne ujęcie! :)
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
Na śniadanie - makaronowa wydma piaskowa :D© gustav
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na Śląsk już niedaleko ^^© gustav
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Pierwszy postój na stacji© gustav
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Pola, wiatraki© gustav
Jakieś łąki© gustav
Jakieś lasy© gustav
Zaczynają się Kujawy© gustav
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Zachód nad autostradą A1© gustav
W stronę księżyca© gustav
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Jeziorko gdzieś w Wielkopolsce© gustav
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Pogoda bajka :)© gustav
Genialne ujęcie! :)
Bezsprzecznie najlepsze ujęcie wyprawy!© gustav
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Temperatura ok. 17-18-tej© gustav
Dzień dobry!© gustav
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
Zachód. Dobranoc© gustav
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
BalticTour: Skwer Kościuszki
Poniedziałek, 15 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 14.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:11 | km/h: | 12.25 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przedostatni dzień w Gdyni. Odpoczywam po wczorajszym tripie; muszę przyznać, że nogi to ''odczuwalnie odczuły'' :D Jest godzina 16-17, piękna pogoda, więc wybieram się jeszcze raz na Skwer Kościuszki, tym razem rowerowo, by zrobić kilka ładniejszych fotek :) Zdjęcia umieszczone bardziej losowo ^^
Trójmiasto na horyzoncie© gustav
Jedno z lepszych ujęć© gustav
Plaża, boiska do siatkówki© gustav
Fontanna, hotel© gustav
Skwer Kościuszki© gustav
Błyskawica© gustav
Dar Pomorza© gustav
Gdyński port© gustav
''Czarna Perła''© gustav
Jakiś obiekt© gustav
Jakiś obiekt - pod słońce© gustav
Bałtyk zdobyty!© gustav
BalticTour: Na Hel!
Niedziela, 14 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 98.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 20.80 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Druga moja wycieczka na Pomorzu - atak na Hel! Grzechem by było nie odwiedzić tego miasta. Dzień wcześniej kupiłem bilet na rejs tramwajem wodnym z Gdyni do Jastarni, 17zł za bilet normalny i przewóz roweru, ale naprawdę warto! :)
Pogoda dziś z rana jakaś niemrawa - wietrznie i pochmurno. Na 12:30 mam zaplanowany odpływ. Przed 12-stą jem porządne śniadanie, biorę ze sobą bułkę, 2 batony, tankuję bidony i wyruszam do portu. O 12:15 już tam jestem; daję rower do przechowania i ustawiam się w kolejce z biletem. Po wejściu na pokład od razu na sama górę, na szczęście było kilka wolnych miejsc :)
Rejs trwał jakieś 70-80min, naprawdę warto było! Pogoda robiła się coraz to lepsza :)
Po odebraniu roweru zobaczyłem na liczniku przebieg dzisiejszej wycieczki ponad 50km :D Nie wiedziałem, że ta Sigma ma opcję także liczenia dystansu w podróży wodnej :D
Zeruję licznik i jadę na Hel! (z mieszkania do portu w Gdyni miałem ze 4km).
Droga do końca półwyspu bardzo fajna, w sumie ciągle przez las, ale jedzie się wyśmienicie. Wzdłuż biegła ścieżka, ale nie dla mojego roweru.
Po 15km oficjalnie zaczyna się Hel :)
Od razu kieruję się na plażę.
Droga na plażę nie dla mojego roweru, więc jadę bardzo ostrożnie, ale w końcu ukazuje się widok pięknej, piaszczystej, ogrzanej, czyściutkiej PLAŻY! :>
Aaahhh szkoda, że nie miałem czasu na leżing & smażing :P
No nic, parę fotek, filmik i czas wracać. Po drodze zrobiłem sobie przerwę na jedzenie.
Do Jastarni wracałem drogą; stamtąd już biegła chodnikowa ścieżka, jednak nie byłem do niej za bardzo przekonany mimo tempa rekreacyjnego. W pewnym momencie mija mnie straż miejska i zaleca wjazd na tę oto ścieżkę. Se myślę: ''jeśli jeszcze raz ich spotkam, to skutki mogą być już kosztowne'' :D Przy najbliższej okazji dostania się na ścieżkę decyduję się na nią wjechać, ale wkomponowałem się w piaszczystą część terenu odgradzającą jezdnię od ścieżki i tak oto zaliczyłem 4. glebę w historii posiadania butów SPD :D To był mój jedyny ''wypadek'' podczas tego całego tour'u.
No ale za to mogłem z bliska podziwiać morze :> Podczas jazdy wiał bardzo mocny, zachodni wiatr; 20km\h to już był wyczyn.
W Pucku zjeżdżam z drogi wojewódzkiej i wybieram drogi boczne, na skróty (gdzieś znalazłem je na jakiejś mapce)
Tak oto wyglądają pomorskie wzgórza:
Gdzieś za nimi, przed Gdynią, pojawia się taki ładny widoczek :) No jak w górach!
Jadąc trochę dalej, widzę... serpentyny. Serpentyny! Na Pomorzu. Blisko Trójmiasta. Blisko morza. Serpentyny. Nieodkryte tereny zaskakują i to pozytywnie! :)
Do mieszkania wracam ok. 20-stej. Kolejna wycieczka bardzo udana! Jutro pełna regeneracja, może krótki wypad jeszcze gdzieś i trzeba będzie żegnać te urokliwe miejsca :/
Pogoda dziś z rana jakaś niemrawa - wietrznie i pochmurno. Na 12:30 mam zaplanowany odpływ. Przed 12-stą jem porządne śniadanie, biorę ze sobą bułkę, 2 batony, tankuję bidony i wyruszam do portu. O 12:15 już tam jestem; daję rower do przechowania i ustawiam się w kolejce z biletem. Po wejściu na pokład od razu na sama górę, na szczęście było kilka wolnych miejsc :)
Przed wypłynięciem© gustav
Port w Gdyni© gustav
Tramwaj wodny© gustav
Widok na morze© gustav
Trójmiasto na horyzoncie© gustav
Półwysep helski© gustav
Jastarnia tuż tuż!© gustav
Rejs trwał jakieś 70-80min, naprawdę warto było! Pogoda robiła się coraz to lepsza :)
Tramwaj wodny w całej okazałości© gustav
Po odebraniu roweru zobaczyłem na liczniku przebieg dzisiejszej wycieczki ponad 50km :D Nie wiedziałem, że ta Sigma ma opcję także liczenia dystansu w podróży wodnej :D
Zeruję licznik i jadę na Hel! (z mieszkania do portu w Gdyni miałem ze 4km).
Droga do końca półwyspu bardzo fajna, w sumie ciągle przez las, ale jedzie się wyśmienicie. Wzdłuż biegła ścieżka, ale nie dla mojego roweru.
Po 15km oficjalnie zaczyna się Hel :)
Słit focia na Helu© gustav
Od razu kieruję się na plażę.
Helska latarnia© gustav
Droga na plażę nie dla mojego roweru, więc jadę bardzo ostrożnie, ale w końcu ukazuje się widok pięknej, piaszczystej, ogrzanej, czyściutkiej PLAŻY! :>
Aaahhh szkoda, że nie miałem czasu na leżing & smażing :P
Plaża na helu© gustav
No nic, parę fotek, filmik i czas wracać. Po drodze zrobiłem sobie przerwę na jedzenie.
Do Jastarni wracałem drogą; stamtąd już biegła chodnikowa ścieżka, jednak nie byłem do niej za bardzo przekonany mimo tempa rekreacyjnego. W pewnym momencie mija mnie straż miejska i zaleca wjazd na tę oto ścieżkę. Se myślę: ''jeśli jeszcze raz ich spotkam, to skutki mogą być już kosztowne'' :D Przy najbliższej okazji dostania się na ścieżkę decyduję się na nią wjechać, ale wkomponowałem się w piaszczystą część terenu odgradzającą jezdnię od ścieżki i tak oto zaliczyłem 4. glebę w historii posiadania butów SPD :D To był mój jedyny ''wypadek'' podczas tego całego tour'u.
No ale za to mogłem z bliska podziwiać morze :> Podczas jazdy wiał bardzo mocny, zachodni wiatr; 20km\h to już był wyczyn.
Scieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© gustav
Scieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© gustav
W Pucku zjeżdżam z drogi wojewódzkiej i wybieram drogi boczne, na skróty (gdzieś znalazłem je na jakiejś mapce)
Tak oto wyglądają pomorskie wzgórza:
Pomorskie ''góry''© gustav
Gdzieś za nimi, przed Gdynią, pojawia się taki ładny widoczek :) No jak w górach!
Widok na Gdynię z góry© gustav
Jadąc trochę dalej, widzę... serpentyny. Serpentyny! Na Pomorzu. Blisko Trójmiasta. Blisko morza. Serpentyny. Nieodkryte tereny zaskakują i to pozytywnie! :)
Serpentyny przed Gdynią© gustav
Serpentyny przed Gdynią© gustav
Do mieszkania wracam ok. 20-stej. Kolejna wycieczka bardzo udana! Jutro pełna regeneracja, może krótki wypad jeszcze gdzieś i trzeba będzie żegnać te urokliwe miejsca :/
BalticTour: Z wizytą na stadionie
Sobota, 13 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 48.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 19.48 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
To moja pierwsza wycieczka od czasu przyjazdu. Jako, że jestem w Trójmieście, koniecznie trzeba zobaczyć jeden z najładniejszych stadionów nie tylko z Euro, ale i w Europie czy nawet na świecie :) Do Gdańska jechałem główną dwupasmówką. Oczywiście w wielu miejscach przy niej był zakaz jazdy na rowerze, co mnie bardzo irytowało. Jednakże przeważnie wzdłuż biegły ścieżki, ale momentami nieodpowiednie dla roweru szosowego... Baa zdarzały się odcinki, gdzie był zakaz dla rowerzystów, a jednocześnie nie było ścieżki, to jest dopiero przemyślana infrastruktura! Raz mijałem drogówkę na zakazie, na szczęście ''zajmowali się'' innym uczestnikiem ruchu :> W Gdańsku pytam ludzi, jak dojechać na stadion. Na jakimś skrzyżowaniu spotykam parę rowerzystów, z którymi jadę w stronę stadionu, chwilę pogadaliśmy, głównie o mojej wyprawie :) Na jednym z kolejnych skrzyżowań się żegnamy i jednocześnie dostaję wskazówki, jak dojechać pod sam stadion. Już byłem bardzo blisko, praktycznie stadion był w zasięgu wzroku :) Przejeżdżam przez czerwony most, zaraz za nim po prawej tunel...
Podczas tejże ''sesji'' wiał niesłaby wiatr i aż dwukrotnie spowodował przewrócenie mego roweru o ziemię; klamkomanetka i owijka minimalnie wizualnie ucierpiały <beee> :/
Potem miałem do wyboru: albo jechać odwiedzić gdańską starówkę, którą ponoć warto zobaczyć, albo ścieżką rowerową prosto do Gdyni. Jako, że słońce zachodziło, wybrałem opcję nr 2 :P Po prostu była okazja zrobić kilka fantastycznych ujęć o tej porze dnia :)
Na ścieżce i chodniku biegnącymi wzdłuż wybrzeża pełno ludzi, ale nie ma co się dziwić - weekend i takaaa pogoda :)
Ale już za Sopotem ścieżka o twardej nawierzchni zmienia się na ścieżkę o nawierzchni ''zmiękczonej'' i ''kamyczkowej'' eehh... Pierwszy raz w ogóle spotykam ścieżkę rowerową, która biegnie przez... schody.
Za tymi schodami przez jakieś 2km jadę ścieżką przystosowaną dla każdego roweru, z wyjątkiem roweru szosowego... Dobrze sobie to wyobrażasz! :D
A tutaj zamieszczam jedno z moich ulubionych zdjęć z całej wyprawy, ma coś w sobie :)
Wycieczka jak najbardziej udana!
W tunelu przed stadionem© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
Podczas tejże ''sesji'' wiał niesłaby wiatr i aż dwukrotnie spowodował przewrócenie mego roweru o ziemię; klamkomanetka i owijka minimalnie wizualnie ucierpiały <beee> :/
Potem miałem do wyboru: albo jechać odwiedzić gdańską starówkę, którą ponoć warto zobaczyć, albo ścieżką rowerową prosto do Gdyni. Jako, że słońce zachodziło, wybrałem opcję nr 2 :P Po prostu była okazja zrobić kilka fantastycznych ujęć o tej porze dnia :)
Plaża w Gdańsku© gustav
Plaża w Gdańsku© gustav
Na ścieżce i chodniku biegnącymi wzdłuż wybrzeża pełno ludzi, ale nie ma co się dziwić - weekend i takaaa pogoda :)
Na ścieżce rowerowej© gustav
Ale już za Sopotem ścieżka o twardej nawierzchni zmienia się na ścieżkę o nawierzchni ''zmiękczonej'' i ''kamyczkowej'' eehh... Pierwszy raz w ogóle spotykam ścieżkę rowerową, która biegnie przez... schody.
Coś nie dla mnie :/© gustav
Za tymi schodami przez jakieś 2km jadę ścieżką przystosowaną dla każdego roweru, z wyjątkiem roweru szosowego... Dobrze sobie to wyobrażasz! :D
A tutaj zamieszczam jedno z moich ulubionych zdjęć z całej wyprawy, ma coś w sobie :)
Wieczorne ujęcie© gustav
Wycieczka jak najbardziej udana!
BalticTour: Rainy Mood: ON [etap 2.]
Piątek, 12 lipca 2013 Kategoria c) Gryfny klank [300-499km], g) BalticTour 2013
Km: | 318.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 15:45 | km/h: | 20.22 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tak i oto nadszedł ostatni dzień mojego pobytu w Policach. Już gdzieś o 4-5 rano budzi mnie odgłos uderzających kropli deszczu o dach internatu (nad moim pokojem już piętra nie było, więc słychać było wyraźnie). Mam co do tego bardzo niemiłe odczucia, no nic, próbuję spać dalej. Budzę się znów jakoś przed ósmą, leciutko kropi ale też i wieje niesłabo eehh :/
Wychodzę na kilkadziesiąt minut na krótki spacer, akurat nie pada hmmm...
Po powrocie pakuję resztę rzeczy i decyduję się opuścić internat. Jadę do Aliny na śniadanie i obiad, w końcu przed kolejnym etapem trzeba porządnie się najeść! :)
Na śniadanie chciałem sobie zjeść zestaw: płatki czekoladowe + mleko, a tu proszę - jajecznica i kanapki już były podane na stole :) Po śniadaniu idziemy na zakupy; kupuję 2 chleby drwalskie, multum kajzerek, 5 czekolad, serek szczypiorkowy i coś do picia. Po powrocie pakuję wszystko jeszcze raz dla pewności. Pogoda w międzyczasie dalej tragiczna, mało kiedy przestaje padać :/
W prognozach mówią to co wczoraj - na całym wybrzeżu przelotne opady...
Ciągle miałem wątpliwości, czy w ogóle wyjadę dziś. Czas do godziny 13. minął cholernie szybko; wtedy to zjedliśmy porządny obiad; znaczy Alina chyba tam apetytu szczególnego nie miała, ja za to jadłem do oporu hehe. Mija 13:30 i dalej kropi za oknem i dalej nie wiem, czy wyjadę. Pół godziny do pojawienia się na przystani pozostało... O dopiero 13:50 decyduję ostatecznie, że wyruszam! W przeciwnym przypadku musiałbym gdzieś indziej przeczekać (bo w domu Aliny nikogo by nie było) lub w najgorszym wypadku wynająć ponownie pokój w internacie. Leciutko kropiło, więc to jeszcze było do zniesienia. Ale nikt nie wiedział, jaka będzie pogoda w trasie za godzinę, dwie, dziesięć... Wpakowałem się w niezłe g***o i w przypadku napotkania długotrwałej ulewy byłby problem. Wielki problem. Co mnie przekonało, by jechać całym wybrzeżem - ponad 300km - w taką pogodę? Głupota? Czy może świadomość tego, że nic mnie nie zatrzyma w osiągnięciu sukcesu?
Towarzyszę jeszcze przez chwilę Alinie, która idzie na autobus. Na przystanku krótko pogadaliśmy i się żegnamy, niestety :/ Bardzo nie lubię takich momentów. Poznajesz wspaniałych ludzi, którzy ci pomagają, z którymi miło spędzasz czas, to się kończy i nie wiesz, czy ponownie ich spotkasz, może w dalszej przyszłości?...
Życie idzie naprzód, więc i ja jadę dalej. Na przystani jestem kilka minut po 14-stej. 1,8km już zrobione eheh. Nadal deszczyk pada. Pan, który zaoferował mi transport na drugą stronę Odry mówi, że w takiej pogodzie nie da rady, trzeba przeczekać, aż przestanie padać. A ile? Tego nie wiadomo.
14:30-14:40 przestaje padać i się przejaśnia! Wyciągamy motorówkę i do wody z nią! Póki są do tego warunki.
I płyniemy, w stronę miejscowości Święta.
Po dopłynięciu do brzegu, a raczej betonowej ściany/muru wystającej ponad powierzchnię wody, przystępujemy do wyładunku roweru i przyczepki. Znaczy tym to się zajął kapitan tejże motorówki, bo miał odpowiednie do tego ''buty'', ja musiałem zdjąć swoje buty spd-sl, skarpety i wejść na suchy ląd :> Mieliśmy sie dogadać co do warunków tej ''usługi'', ale ten bardzo miły pan nie chciał ani grosza! Cholernie miło z jego strony :) Życzył mi powodzenia i udanej wyprawy. Wielkie dzięki!
Ubieram suche skarpetki, wkładam buty i oficjalnie zaczynam 2. etap BalticTour'u! Pierwsze metry to kostkowa dróżka, jakiś 1km. Potem już prosto asfaltem aż do Goleniowa. Nadal nie pada :) W Goleniowie wjeżdżam już na krajową ''6-tkę'', która prowadzi praktycznie prosto aż do mojego punktu noclegowego w Gdyni :)
W Nowogardzie DK6 zamienia się w ekspresową obwodnicę miasta, więc jadę przez centrum. Chyba najkrótsza, oznakowana ścieżka rowerowa, jaką widziałem w życiu :D
Potem już droga z centrum łączy się z krajową. Uwielbiam jeździć po takich odcinkach. Czujesz się, jak na autostradzie. Tyle, że jedziesz rowerem i to legalnie ^^
Na tym foto już 78km za mną :) I niecałe 60km do Koszalina. Godzina 19-sta i jakieś 17 stopni. Wszystkie te informacje z nakręconego filmiku, normalnie bym ich nie zapamiętał :P Droga cały czas równiutka, jak to zresztą na standardy krajowych, baaa europejskiej E 28 przystało! Jedzie się super!
Przed zmrokiem zjeżdżam na stację paliw na uzupełnienie ''paliwa''.
Gdzieś ok. godz. 23. jestem juz w Koszalinie. Prawie już połowa trasy za mną.
Do tej pory nadal nie padało :)
I tu znów postój. Rower z przyczepką ciekawie wygląda na zdjęciu z ciężarówkami, co nie? :>
Już o 2-3 w nocy napotkałem pierwsze odcinki mokrych dróg. W ogóle w nocy zimno było. 11 stopni to najniższa temperatura na liczniku, jaką zaobserwowałem. Ubrany byłem we wszystko, co dawało poczucie ciepła - koszulka termo, golf, koszulka kolarska, kurtka, spodenki kolarskie i nawet spodenki 3/4 ^^
Też kryzys senny dawał się we znaki. Ponownie musiałem jakoś to przetrzymać. Kilka sekund jazdy z zamkniętymi oczami i otwarcie ich w celu poprawienia kierunku jazdy. Dobrze, że pasy jezdni (szczególnie boczne) po ich najechaniu wprawiały rower w wibracje, inaczej pewnie wjechałbym gdzieś do rowu eehh...
W Słupsku DK6 znów zmienia się w ekspresową obwodnicę, więc znów kieruję się na centrum. Na wiadukcie czas na posiłek. I tam właśnie zaczyna po raz pierwszy padać, ale do ulewy jeszcze daleko było. Szybko chowam wszystko i kiedy zamierzam ruszyć dalej, przestaje padać... Dobry żarcik, Matko Naturo. Dobry Strasburger, nie ma co :D
Przed 6-tą znów zaczyna padać, ale już na dłużej. Czarne chmury przede mną, nade mną. Wszędzie! :/
Zjeżdżam na stację. Biorę cały mój ekwipunek z jedzeniem i idę do baru zjeść, ogrzać się. Pani sprzedawczyni, widząc mój stan, przynosi mi gorącą herbatę i żurek. Za darmo! Mówi, że też jeździ rowerem, a rowerzyści powinni sobie pomagać ;) Coś pięknego. Siedziałem tam chyba z niecałą godzinę. Raz padało, raz nie...
W końcu decyduję się ruszyć dalej. W kierunku jazdy ciemne chmury, obawiam się najgorszego :( I faktycznie, zaczyna padać. W końcu deszczyk zamienia się w ulewę. Trwało to kilkadziesiąt minut. Już żałowałem, że nie przeczekałem tego na stacji... Ale jechałem dalej. Wbijam na pierwszy napotkany przystanek w celu zmiany skarpet. Bo o zachorowanie w takim przypadku bardzo łatwo. Wtedy to pojawia się patent na worki :D Przez worki wilgoć raczej nie przejdzie, więc może się udać dojechać do celu bez ryzyka przeziębienia.
Zrobiłem kilkanaście kilometrów, już przestawało padać, rozjaśniało się, ale nadal czułem sporą wilgoć w butach. Zjeżdżam na kolejny postój. Tym razem do butów wkładam suche szmatki, zakładam kolejne suche skarpety (chyba z 2-3 pary!), nowe suche worki. Wtedy byłem cholernie zdenerwowany na wszystko. Nic mi się już nie chciało. Nawet już na jedzenie nie mogłem patrzeć. A dopiero było zrobione ze 240km. Jedynie brak deszczu nastawiał mnie optymistycznie do dalszej jazdy. No to jadę.
Na drodze robi się coraz większy ruch, miejscami brakuje niestety pobocza. Jedzie się nie za wygodnie :/ Im bliżej Trójmiasta, tym odczuwam coraz większy wznos terenu. Zaczynają pojawiać się w oddali... tzw. moreny. Jestem na Pomorzu, a czuję się, jakbym jechał gdzieś na samym południu kraju! Aż do przyjazdu do Gdyni nie robiłem już żadnych zdjęć, nie miałem na to ochoty, ale posłużę się zdjęciem z internetu, coś takiego:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d9/Kawcza_Góra1.JPG
Ok. 10-tej dojeżdżałem do Wejherowa; później Reda, Rumia, ciągle dwupasmówka z dużym ruchem ulicznym. Przed Gdynią ogromny korek, 3km spokojnie. Wszystko przez roboty drogowe na jednym z pasów. Omijałem środkiem wszystkie samochody, które mnie wcześniej wyprzedzały. Ależ uczucie! Rower górą! A ja ciągle jadę prosto aż pod mieszkanie, już było niedaleko.
Ok. 12-stej jestem już na miejscu. Odcinek, który był ''zaledwie'' połową trasy 1. etapu, wykończył mnie bardzo mocno. Nogi były w porządku, 4 litery, plecy, ręce też. Ale głód, wychłodzenie przez ulewę i podjazdy w terenach moren mnie wyniszczyły. Kilka minut później przyjechała właścicielka mieszkania, weszliśmy na 2. piętro, załatwiliśmy sprawy pobytu. Pozdrawiam Panią Izę i męża Macieja :)
Wypakowałem się, od razu poszedłem na zakupy do pobliskiego lidla, bo nie miałem już kompletnie nic do jedzenia, a tym bardziej do picia :/ Na obiad zrobiłem sobie makaron, wtankowałem w siebie litry wody, potem szybki prysznic i wreszcie do łózka uff! Pora na pełną regenerację. Dobranoc.
Mieszkałem przy głównej drodze. Do centrum i morza bardzo blisko :)
Etap z miejscowości Święta do Gdyni zajął mi 21h (mogłoby być krócej, gdyby nie deszcz; ale z drugiej strony mogło padać przez wiele godzin, więc chyba nie można narzekać).
Do kolekcji wpadło 31 nowych gmin.
Zakres temperatur na liczniku: 11-25
Patent na worki w butach zdał egzamin! :)
Jeśli coś mi się wspomni, to od razu dopiszę :)
Pogoda przed wyjazdem :/© gustav
Wychodzę na kilkadziesiąt minut na krótki spacer, akurat nie pada hmmm...
Po powrocie pakuję resztę rzeczy i decyduję się opuścić internat. Jadę do Aliny na śniadanie i obiad, w końcu przed kolejnym etapem trzeba porządnie się najeść! :)
Na śniadanie chciałem sobie zjeść zestaw: płatki czekoladowe + mleko, a tu proszę - jajecznica i kanapki już były podane na stole :) Po śniadaniu idziemy na zakupy; kupuję 2 chleby drwalskie, multum kajzerek, 5 czekolad, serek szczypiorkowy i coś do picia. Po powrocie pakuję wszystko jeszcze raz dla pewności. Pogoda w międzyczasie dalej tragiczna, mało kiedy przestaje padać :/
W prognozach mówią to co wczoraj - na całym wybrzeżu przelotne opady...
Ciągle miałem wątpliwości, czy w ogóle wyjadę dziś. Czas do godziny 13. minął cholernie szybko; wtedy to zjedliśmy porządny obiad; znaczy Alina chyba tam apetytu szczególnego nie miała, ja za to jadłem do oporu hehe. Mija 13:30 i dalej kropi za oknem i dalej nie wiem, czy wyjadę. Pół godziny do pojawienia się na przystani pozostało... O dopiero 13:50 decyduję ostatecznie, że wyruszam! W przeciwnym przypadku musiałbym gdzieś indziej przeczekać (bo w domu Aliny nikogo by nie było) lub w najgorszym wypadku wynająć ponownie pokój w internacie. Leciutko kropiło, więc to jeszcze było do zniesienia. Ale nikt nie wiedział, jaka będzie pogoda w trasie za godzinę, dwie, dziesięć... Wpakowałem się w niezłe g***o i w przypadku napotkania długotrwałej ulewy byłby problem. Wielki problem. Co mnie przekonało, by jechać całym wybrzeżem - ponad 300km - w taką pogodę? Głupota? Czy może świadomość tego, że nic mnie nie zatrzyma w osiągnięciu sukcesu?
Przed wyjazdem© gustav
Towarzyszę jeszcze przez chwilę Alinie, która idzie na autobus. Na przystanku krótko pogadaliśmy i się żegnamy, niestety :/ Bardzo nie lubię takich momentów. Poznajesz wspaniałych ludzi, którzy ci pomagają, z którymi miło spędzasz czas, to się kończy i nie wiesz, czy ponownie ich spotkasz, może w dalszej przyszłości?...
Życie idzie naprzód, więc i ja jadę dalej. Na przystani jestem kilka minut po 14-stej. 1,8km już zrobione eheh. Nadal deszczyk pada. Pan, który zaoferował mi transport na drugą stronę Odry mówi, że w takiej pogodzie nie da rady, trzeba przeczekać, aż przestanie padać. A ile? Tego nie wiadomo.
14:30-14:40 przestaje padać i się przejaśnia! Wyciągamy motorówkę i do wody z nią! Póki są do tego warunki.
Rower na pokładzie!© gustav
I płyniemy, w stronę miejscowości Święta.
Na Odrze© gustav
Na Odrze© gustav
Po dopłynięciu do brzegu, a raczej betonowej ściany/muru wystającej ponad powierzchnię wody, przystępujemy do wyładunku roweru i przyczepki. Znaczy tym to się zajął kapitan tejże motorówki, bo miał odpowiednie do tego ''buty'', ja musiałem zdjąć swoje buty spd-sl, skarpety i wejść na suchy ląd :> Mieliśmy sie dogadać co do warunków tej ''usługi'', ale ten bardzo miły pan nie chciał ani grosza! Cholernie miło z jego strony :) Życzył mi powodzenia i udanej wyprawy. Wielkie dzięki!
Wyładunek na brzeg© gustav
Już po drugiej stronie© gustav
Ubieram suche skarpetki, wkładam buty i oficjalnie zaczynam 2. etap BalticTour'u! Pierwsze metry to kostkowa dróżka, jakiś 1km. Potem już prosto asfaltem aż do Goleniowa. Nadal nie pada :) W Goleniowie wjeżdżam już na krajową ''6-tkę'', która prowadzi praktycznie prosto aż do mojego punktu noclegowego w Gdyni :)
Prosto do celu!© gustav
Niepewna pogoda© gustav
W Nowogardzie DK6 zamienia się w ekspresową obwodnicę miasta, więc jadę przez centrum. Chyba najkrótsza, oznakowana ścieżka rowerowa, jaką widziałem w życiu :D
Długa ta ścieżka :D© gustav
Potem już droga z centrum łączy się z krajową. Uwielbiam jeździć po takich odcinkach. Czujesz się, jak na autostradzie. Tyle, że jedziesz rowerem i to legalnie ^^
Tu się bujałem© gustav
Na tym foto już 78km za mną :) I niecałe 60km do Koszalina. Godzina 19-sta i jakieś 17 stopni. Wszystkie te informacje z nakręconego filmiku, normalnie bym ich nie zapamiętał :P Droga cały czas równiutka, jak to zresztą na standardy krajowych, baaa europejskiej E 28 przystało! Jedzie się super!
Gdzieś na postoju© gustav
Jedno z mych ulubionych :)© gustav
Przed zmrokiem zjeżdżam na stację paliw na uzupełnienie ''paliwa''.
Typowy posiłek© gustav
Gdzieś ok. godz. 23. jestem juz w Koszalinie. Prawie już połowa trasy za mną.
Koszalin przejazdem© gustav
Do tej pory nadal nie padało :)
I tu znów postój. Rower z przyczepką ciekawie wygląda na zdjęciu z ciężarówkami, co nie? :>
Też mam przyczepkę! :D© gustav
Już o 2-3 w nocy napotkałem pierwsze odcinki mokrych dróg. W ogóle w nocy zimno było. 11 stopni to najniższa temperatura na liczniku, jaką zaobserwowałem. Ubrany byłem we wszystko, co dawało poczucie ciepła - koszulka termo, golf, koszulka kolarska, kurtka, spodenki kolarskie i nawet spodenki 3/4 ^^
Też kryzys senny dawał się we znaki. Ponownie musiałem jakoś to przetrzymać. Kilka sekund jazdy z zamkniętymi oczami i otwarcie ich w celu poprawienia kierunku jazdy. Dobrze, że pasy jezdni (szczególnie boczne) po ich najechaniu wprawiały rower w wibracje, inaczej pewnie wjechałbym gdzieś do rowu eehh...
Tu już padało© gustav
W Słupsku DK6 znów zmienia się w ekspresową obwodnicę, więc znów kieruję się na centrum. Na wiadukcie czas na posiłek. I tam właśnie zaczyna po raz pierwszy padać, ale do ulewy jeszcze daleko było. Szybko chowam wszystko i kiedy zamierzam ruszyć dalej, przestaje padać... Dobry żarcik, Matko Naturo. Dobry Strasburger, nie ma co :D
Posiłek nad ekspresówką© gustav
Przed 6-tą znów zaczyna padać, ale już na dłużej. Czarne chmury przede mną, nade mną. Wszędzie! :/
Zjeżdżam na stację. Biorę cały mój ekwipunek z jedzeniem i idę do baru zjeść, ogrzać się. Pani sprzedawczyni, widząc mój stan, przynosi mi gorącą herbatę i żurek. Za darmo! Mówi, że też jeździ rowerem, a rowerzyści powinni sobie pomagać ;) Coś pięknego. Siedziałem tam chyba z niecałą godzinę. Raz padało, raz nie...
W końcu decyduję się ruszyć dalej. W kierunku jazdy ciemne chmury, obawiam się najgorszego :( I faktycznie, zaczyna padać. W końcu deszczyk zamienia się w ulewę. Trwało to kilkadziesiąt minut. Już żałowałem, że nie przeczekałem tego na stacji... Ale jechałem dalej. Wbijam na pierwszy napotkany przystanek w celu zmiany skarpet. Bo o zachorowanie w takim przypadku bardzo łatwo. Wtedy to pojawia się patent na worki :D Przez worki wilgoć raczej nie przejdzie, więc może się udać dojechać do celu bez ryzyka przeziębienia.
Patent na suchość :D© gustav
Zrobiłem kilkanaście kilometrów, już przestawało padać, rozjaśniało się, ale nadal czułem sporą wilgoć w butach. Zjeżdżam na kolejny postój. Tym razem do butów wkładam suche szmatki, zakładam kolejne suche skarpety (chyba z 2-3 pary!), nowe suche worki. Wtedy byłem cholernie zdenerwowany na wszystko. Nic mi się już nie chciało. Nawet już na jedzenie nie mogłem patrzeć. A dopiero było zrobione ze 240km. Jedynie brak deszczu nastawiał mnie optymistycznie do dalszej jazdy. No to jadę.
Na drodze robi się coraz większy ruch, miejscami brakuje niestety pobocza. Jedzie się nie za wygodnie :/ Im bliżej Trójmiasta, tym odczuwam coraz większy wznos terenu. Zaczynają pojawiać się w oddali... tzw. moreny. Jestem na Pomorzu, a czuję się, jakbym jechał gdzieś na samym południu kraju! Aż do przyjazdu do Gdyni nie robiłem już żadnych zdjęć, nie miałem na to ochoty, ale posłużę się zdjęciem z internetu, coś takiego:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d9/Kawcza_Góra1.JPG
Ok. 10-tej dojeżdżałem do Wejherowa; później Reda, Rumia, ciągle dwupasmówka z dużym ruchem ulicznym. Przed Gdynią ogromny korek, 3km spokojnie. Wszystko przez roboty drogowe na jednym z pasów. Omijałem środkiem wszystkie samochody, które mnie wcześniej wyprzedzały. Ależ uczucie! Rower górą! A ja ciągle jadę prosto aż pod mieszkanie, już było niedaleko.
Ok. 12-stej jestem już na miejscu. Odcinek, który był ''zaledwie'' połową trasy 1. etapu, wykończył mnie bardzo mocno. Nogi były w porządku, 4 litery, plecy, ręce też. Ale głód, wychłodzenie przez ulewę i podjazdy w terenach moren mnie wyniszczyły. Kilka minut później przyjechała właścicielka mieszkania, weszliśmy na 2. piętro, załatwiliśmy sprawy pobytu. Pozdrawiam Panią Izę i męża Macieja :)
Wypakowałem się, od razu poszedłem na zakupy do pobliskiego lidla, bo nie miałem już kompletnie nic do jedzenia, a tym bardziej do picia :/ Na obiad zrobiłem sobie makaron, wtankowałem w siebie litry wody, potem szybki prysznic i wreszcie do łózka uff! Pora na pełną regenerację. Dobranoc.
Mieszkałem przy głównej drodze. Do centrum i morza bardzo blisko :)
Widok z mieszkania© gustav
Etap z miejscowości Święta do Gdyni zajął mi 21h (mogłoby być krócej, gdyby nie deszcz; ale z drugiej strony mogło padać przez wiele godzin, więc chyba nie można narzekać).
Do kolekcji wpadło 31 nowych gmin.
Zakres temperatur na liczniku: 11-25
Patent na worki w butach zdał egzamin! :)
Jeśli coś mi się wspomni, to od razu dopiszę :)
BalticTour: Grill, przystań, chemikalia i przebita opona
Środa, 10 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 4.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:16 | km/h: | 17.62 |
Pr. maks.: | 27.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przedostatni dzień pobytu w północno-zachodniej części kraju dalej rozpieszcza genialną pogodą! :) Po południu w domu Aliny urządzany jest grill, a skoro dostałem zaproszenie, to znaczy, że będę miał okazję uzupełnić niedobory białka stracone podczas całej mej dotychczasowej wyprawy :D :D Chociaż z początku wolałem nie przesadzać z jedzeniem (bo kto wie, jakie mogłyby być tego skutku w czasie mojego jutrzejszego wyjazdu :D), to jednak na widok tego, co podano do stołu - ''no nie odmówię sobie, nie odmówię!'' :>
Naprawdę świetna uczta! :)
Pozdrawiam zasiadających przy stole smakoszów przypieczonego mięsa! :P
Później wsiadamy do auta i jedziemy do przystani szukać kogoś, kto przetransportowałby mnie jutro na drugi brzeg Odry, do malutkiej miejscowości Święta, w innym wypadku musiałbym zrobić dodatkowe kilkadziesiąt kilometrów, jadąc na około przez Szczecin. Bez problemu znaleźliśmy taką osobę! :) To już n-ta osoba, która w jakiś sposób pomaga mi w mojej wyprawie! Jutro na 14-stą mam się tam zjawić ponownie z całym sprzętem.
Po powrocie zabieram się za wymianę łańcucha w mej szosie. W pewnym momencie z ciekawości sprawdzam, co znajduje się w torebce podsiodłowej w rowerze Aliny. Otwieram i widzę chusteczki, jakieś pieniądze, więc się pytam ją:
- A gdzie masz dętkę zapasową lub łatki, łyżki, pompkę, jakieś klucze?
- Jak dotąd dętka mi się nie przebiła, więc chyba nie jest mi to potrzebne.
- Oj żebyś sobie kiedyś nie zrobiła najdłuższego spaceru z rowerem w swym życiu.
Tyle z rozmowy :D Ma kobita silną psychikę będąc w dalszych wycieczkach. Albo lubi spacery hehe.
Ok. godziny 18-tej wybieramy się jeszcze na ostatnią wspólną przejażdżkę - na zakłady chemiczne. Już po niecałych 4km czuć było w powietrzu aksamitne zapachy, normalnie Air Wick czy Brise się chowają przy tym xD Jakieś tam pamiątkowe foto, żeby nie było i wracamy powoli.
Jako, że na chodniku były jakieś kawałeczki szkła, sprawdziłem opony - były w porządku. Jednak po przejechaniu może z 200m zauważam w tylnej oponie w rowerze Aliny zbyt dużą ''elastyczność''. Mam jakieś dziwne przeczucie :D Zatrzymujemy się i wniosek jest jeden: przebita dętka! Reakcja i mina Aliny - bezcenna :D Oczywiście już ona żartuje sobie (a może nawet i nie..), że to moja wina, bo wszystko wcześniej wygadałem :D Ja na taką krótką trasę zestawu 1. pomocy nie wziąłem, Alina z resztą też nie, więc musieliśmy wracać na piechotę :D Dobrze, że nie ubrałem butów szosowych... Wróciliśmy przed 20-stą. Na niebie zaczynały pojawiać się ciemne chmury. Sprawdzamy pogodę w tv: jutro na całym wybrzeżu przelotne opady. No nie, jeszcze tego brakowało... A już ok. godziny 22. zaczynało lekko padać :/
Mimo, że jest to moja najkrótsza dystansowo relacja na BS, jej dodanie było konieczne! :D
To spotęguje Twój głód! :P© gustav
Podano do stołu!© gustav
Naprawdę świetna uczta! :)
Pozdrawiam zasiadających przy stole smakoszów przypieczonego mięsa! :P
Później wsiadamy do auta i jedziemy do przystani szukać kogoś, kto przetransportowałby mnie jutro na drugi brzeg Odry, do malutkiej miejscowości Święta, w innym wypadku musiałbym zrobić dodatkowe kilkadziesiąt kilometrów, jadąc na około przez Szczecin. Bez problemu znaleźliśmy taką osobę! :) To już n-ta osoba, która w jakiś sposób pomaga mi w mojej wyprawie! Jutro na 14-stą mam się tam zjawić ponownie z całym sprzętem.
Po powrocie zabieram się za wymianę łańcucha w mej szosie. W pewnym momencie z ciekawości sprawdzam, co znajduje się w torebce podsiodłowej w rowerze Aliny. Otwieram i widzę chusteczki, jakieś pieniądze, więc się pytam ją:
- A gdzie masz dętkę zapasową lub łatki, łyżki, pompkę, jakieś klucze?
- Jak dotąd dętka mi się nie przebiła, więc chyba nie jest mi to potrzebne.
- Oj żebyś sobie kiedyś nie zrobiła najdłuższego spaceru z rowerem w swym życiu.
Tyle z rozmowy :D Ma kobita silną psychikę będąc w dalszych wycieczkach. Albo lubi spacery hehe.
Ok. godziny 18-tej wybieramy się jeszcze na ostatnią wspólną przejażdżkę - na zakłady chemiczne. Już po niecałych 4km czuć było w powietrzu aksamitne zapachy, normalnie Air Wick czy Brise się chowają przy tym xD Jakieś tam pamiątkowe foto, żeby nie było i wracamy powoli.
Zakłady chemiczne w Policach© gustav
Chyba jest okej!© gustav
Jako, że na chodniku były jakieś kawałeczki szkła, sprawdziłem opony - były w porządku. Jednak po przejechaniu może z 200m zauważam w tylnej oponie w rowerze Aliny zbyt dużą ''elastyczność''. Mam jakieś dziwne przeczucie :D Zatrzymujemy się i wniosek jest jeden: przebita dętka! Reakcja i mina Aliny - bezcenna :D Oczywiście już ona żartuje sobie (a może nawet i nie..), że to moja wina, bo wszystko wcześniej wygadałem :D Ja na taką krótką trasę zestawu 1. pomocy nie wziąłem, Alina z resztą też nie, więc musieliśmy wracać na piechotę :D Dobrze, że nie ubrałem butów szosowych... Wróciliśmy przed 20-stą. Na niebie zaczynały pojawiać się ciemne chmury. Sprawdzamy pogodę w tv: jutro na całym wybrzeżu przelotne opady. No nie, jeszcze tego brakowało... A już ok. godziny 22. zaczynało lekko padać :/
Mimo, że jest to moja najkrótsza dystansowo relacja na BS, jej dodanie było konieczne! :D
BalticTour: Wycieczka nad jezioro
Wtorek, 9 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 35.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:58 | km/h: | 17.80 |
Pr. maks.: | 39.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Jak na razie mój BalticTour oferuję świetną, słoneczną pogodę! A jako, że Alina także lubi jeździć na rowerze, to po prostu trzeba koniecznie było zrobić jakąś wspólną wycieczkę! :) O 7:30 ustalone spotkanie na parkingu przy lidlu, ale ja przyjeżdżam z 10min. później, bo zamiast na pierwszym już skrzyżowaniu jechać w prawo, to jechałem prosto i dopiero po ok. 2km się zorientowałem, że raczej ta droga do lidla nie prowadzi :D
Jedziemy tam, gdzie pani przewodnik rejonu szczecińsko-szczecińskiego zaprowadzi :D Ponoć na jakiś wodny akwen hehe.
Ścieżka chodnikowa jeszcze ujdzie, ale bywały kostkowe ''spowalniacze'', czasem jakieś krawężniki. Na tempo rekreacyjne jednak specjalnie nie przeszkadzało :)
Oczywiście widok takiego znaku zawsze mnie bardzo mocno :D
Byliśmy tam o ok. 9-tej, a otwarte dopiero od 10-tej, więc udajemy się na krótką ścieżkę rowerową biegnącą do tego miłego dla oka miejsca :)
Czytałem już wiele tematów na forach dotyczących możliwości szosowych butów. Zawsze znalazł się jakiś typek, który żył w przekonaniu, że w takich oto butach jak przejdziesz 20m po płaskiej nawierzchni, to już odniesiesz sukcesik. To teraz macie dowód, że dopiero wejście na drzewo stało się dla mnie problemem :D
Schody, ubite ścieżki (chociaż nie zawsze) - to się da przejść! :P
Oczywiście nie obyło się bez wspólnego foto z rowerkami :) Szosa gdzieś w lesie - widok ciekawy :D
Rower Aliny bardzo fajny, ale trochę za mały na mnie :> Brakuje mi już tych lasów, opon 2.0, szelestu przejeżdżanych gałęzi... To już tak trwa niecałe 2 lata :/ Po przyjeździe do domu muszę sobie sprawić taką wycieczkę, nad rybnicki zalew! :)
Wycieczka bardzo udana :) Przed 12-stą wróciliśmy do Polic.
Jedziemy tam, gdzie pani przewodnik rejonu szczecińsko-szczecińskiego zaprowadzi :D Ponoć na jakiś wodny akwen hehe.
Ścieżka chodnikowa jeszcze ujdzie, ale bywały kostkowe ''spowalniacze'', czasem jakieś krawężniki. Na tempo rekreacyjne jednak specjalnie nie przeszkadzało :)
Taka ścieżka jest jeszcze okej© gustav
Przy wejściu na jezioro© gustav
Oczywiście widok takiego znaku zawsze mnie bardzo mocno
I znów rowerzysta to ten gorszy© gustav
Byliśmy tam o ok. 9-tej, a otwarte dopiero od 10-tej, więc udajemy się na krótką ścieżkę rowerową biegnącą do tego miłego dla oka miejsca :)
Jezioro Głębokie© gustav
Jezioro Głębokie© gustav
Czytałem już wiele tematów na forach dotyczących możliwości szosowych butów. Zawsze znalazł się jakiś typek, który żył w przekonaniu, że w takich oto butach jak przejdziesz 20m po płaskiej nawierzchni, to już odniesiesz sukcesik. To teraz macie dowód, że dopiero wejście na drzewo stało się dla mnie problemem :D
Schody, ubite ścieżki (chociaż nie zawsze) - to się da przejść! :P
Tam nie wejdę no, ludzie kochani© gustav
Oczywiście nie obyło się bez wspólnego foto z rowerkami :) Szosa gdzieś w lesie - widok ciekawy :D
Rowerowo z Aliną :)© gustav
Rower Aliny bardzo fajny, ale trochę za mały na mnie :> Brakuje mi już tych lasów, opon 2.0, szelestu przejeżdżanych gałęzi... To już tak trwa niecałe 2 lata :/ Po przyjeździe do domu muszę sobie sprawić taką wycieczkę, nad rybnicki zalew! :)
Fajna ta Meridka© gustav
Wycieczka bardzo udana :) Przed 12-stą wróciliśmy do Polic.
BalticTour: Zmiania noclegu
Niedziela, 7 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 16.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 17.45 |
Pr. maks.: | 43.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś nie bardzo się wyspałem. Ok. 7h snu; obudziłem się, bo po prostu byłem głodny, wczoraj po przyjeździe zjadłem resztki tego, co mi zostało z trasy, a o północy już nie było gdzie iść na zakupy. I tak nie miałbym sił na to :/
Wybieram się więc do pobliskiego marketu. Makaron, sos, woda, bułki, serki - żeby na dziś chociaż wystarczyło. Po powrocie od razu przygotowuję sobie makaronowy obiadzik :> W końcu ciepły posiłek.
Potem na jakieś chyba 3 godzinki znów odpoczywam, nie da się ukryć - było czuć skutki niewyspania. Następnie zaczynam się pakować. Jeśli ma się możliwość tańszego noclegu o prawie 20zł, to trzeba skorzystać. Po 16-tej spotkałem się z Aliną, która właśnie załatwiła mi ten tańszy nocleg, za co jej bardzo dziękuję :)
Nie ma co tracić czasu - wynoszę rower, przyczepę oraz bagaż z akademiku i wyruszam do Polic. Oczywiście rekreacyjnym tempem na rowerku :D Droga do Polic to same chopki - raz pod górkę, raz z górki. Ale za to ostatni zjazd był dość długi i na tym odcinku uzyskałem Vmax większy, niż na całej trasie Rybnik-Szczecin :D W Policach czekam na przystanku na Alinę, która właśnie w tym samym czasie wracała ze Szczecina autobusem.
Gdy autobus w końcu dotarł, udajemy się do internatu, gdzie będę wypoczywał planowo aż do czwartku. Ale pokój dostałem bombowy, świeżo po remoncie! Z resztą łazienka również :D
Kuchni tam nie było, ale za to mogłem przyrządzać sobie ciepłe posiłki w domu Aliny, bardzo miło z jej strony :)
Wybieram się więc do pobliskiego marketu. Makaron, sos, woda, bułki, serki - żeby na dziś chociaż wystarczyło. Po powrocie od razu przygotowuję sobie makaronowy obiadzik :> W końcu ciepły posiłek.
Pierwszy ''obiad''© gustav
Potem na jakieś chyba 3 godzinki znów odpoczywam, nie da się ukryć - było czuć skutki niewyspania. Następnie zaczynam się pakować. Jeśli ma się możliwość tańszego noclegu o prawie 20zł, to trzeba skorzystać. Po 16-tej spotkałem się z Aliną, która właśnie załatwiła mi ten tańszy nocleg, za co jej bardzo dziękuję :)
Nie ma co tracić czasu - wynoszę rower, przyczepę oraz bagaż z akademiku i wyruszam do Polic. Oczywiście rekreacyjnym tempem na rowerku :D Droga do Polic to same chopki - raz pod górkę, raz z górki. Ale za to ostatni zjazd był dość długi i na tym odcinku uzyskałem Vmax większy, niż na całej trasie Rybnik-Szczecin :D W Policach czekam na przystanku na Alinę, która właśnie w tym samym czasie wracała ze Szczecina autobusem.
Gdy autobus w końcu dotarł, udajemy się do internatu, gdzie będę wypoczywał planowo aż do czwartku. Ale pokój dostałem bombowy, świeżo po remoncie! Z resztą łazienka również :D
Pokój w internacie© gustav
Pokój w internacie© gustav
Kuchni tam nie było, ale za to mogłem przyrządzać sobie ciepłe posiłki w domu Aliny, bardzo miło z jej strony :)
Śniadanie lub kolacja ^^© gustav
BalticTour: Spełnić swe marzenia [etap 1.]
Sobota, 6 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013, d) Papa gore [500-699km]
Km: | 628.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 28:40 | km/h: | 21.91 |
Pr. maks.: | 41.50 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
''Jaki jest sens życia na tym świecie, jeśli nawet nie spróbujesz zrobić czegoś niesamowitego?''
Słowa Mario Novaka chyba najlepiej nadają się na rozpoczęcie całej relacji z mojej ultra-wyprawy rowerowej nad Bałtyk.
BalticTour - taka nazwa bardzo mi się podoba :) czyli próba spełnienia kilku moich rowerowych celów na ten sezon yyy rok! (nie lubię określenia ''sezon rowerowy'' - tzn. wyciągania roweru w kwietniu i chowania go w październiku. Jeśli przez zimę są dobre warunki do jazdy, to co stoi na przeszkodzie, by nie jeździć??). Te cele, a jednocześnie i marzenia, to dojechać nad nasze wybrzeże, zrobić 600km na raz, osiągnąć 10% gmin i być bliżej bariery 5-cio cyfrowego dystansu! I to właśnie taka wyprawa ''oferuje'' to wszystko na jednej tacy :)
BalticTour to zaplanowane 3 główne etapy, każdy do pokonania za jednym zamachem, bez spania:
1. Rybnik - Szczecin
2. Police - Gdynia
3. Gdynia - Rybnik
...oraz kilka wycieczek mniejszych/większych w miastach noclegowych w celu zwiedzenia miejsc wartych zobaczenia. Czyli jakieś 1700-1800km w prawie 2 tygodnie. A dlaczego tylko 2? Termin tej wyprawy to 5-18 lipca i właśnie do 18-ego do wieczoru mija termin oddania przyczepki właścicielom, którzy następnego dnia wyruszają w swoją podróż rowerową. Chyba nawet nie miałbym po co wracać do Rybnika, gdybym nie wyrobił się w terminie :D Serdecznie pozdrawiam właścicieli przyczepki i dziękuję jeszcze raz za jej użyczenie :)
Znalazły się osoby, którym gdy powiedziałem o przebiegu tej wyprawy, zaczęły uważać mnie za kogoś nienormalnego itp.
''Ty chcesz zajechać nad morze na raz i jeszcze wrócić? Przecież się wykończysz! Załatw sobie po drodze jakieś noclegi''. Uniwersalny przykład.
''Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz.''
600km na raz to jest już coś ponad miarę. I to jeszcze z przyczepką z załadowanym bagażem. Brzmi cholernie nieludzko. Długie dystanse - wciągnęły mnie doszczętnie i to mnie odróżnia od innych. Za każdym pobitym rekordem masz ochotę zrobić kolejny jeszcze dalej i dalej. Teraz trochę wspomnień :) To wszystko zaczęło się jakieś 3-4 lata temu. Pierwsze np. 150km i cieszyłem się jak dziecko, potem pobicie tego dystansu o głupie 20km i także niesamowita radość. W 2011r. pierwsze 200km przekroczone i potem chęć zrobienia 300km z kumplami do Krakowa. Nikt z nas nie wiedział, czy dotrwamy do końca, ale się udało! Z tą samą ekipą w zeszłym roku zaatakowaliśmy Wrocław i do kolekcji wpadło już 400km! Kumple już po tym dystansie chyba zakończyli kariery rowerowe (chociaż kto wie :D), a ja z kolei wiedziałem, że stać mnie na dużo dużo więcej. Niedawno z ekipą z Bikestats objechaliśmy Babią Górę. Słowacja, Zakopane - super wycieczka. Udało mi się zrobić 530km ale nadal to nie było jeszcze to... Obłęd! Zrobić ponad pół tysiąca km'ów i ciągle czuć niedosyt eehh... Apetyt rośnie w miarę jedzenia - to prawda. W tym roku musiałem zrobić te 600km i zobaczyć morze, w przeciwnym wypadku aż do następnej wiosny, lata chodziłbym z poczuciem ogromnego niezadowolenia, wręcz wk*******a (tak, o to słowo chodzi). Masz okazję, masz możliwości i nie wykorzystujesz tego. To jest bardzo nieodpowiednie dla Twojej świadomości.
''Chcesz być w czymś naprawdę dobry? Musisz mieć na tym punkcie obsesję, musisz się tym żywić, oddychać. Czujesz to? Jeśli nie - zapomnij o sukcesie''.
To są przykładowe teksty z filmików motywacyjnych. Mógłbym tutaj wszystkie przepisać, ale zamiast relacji wyszłoby coś w rodzaju trylogii. W moim głównym profilu jest link do moich ulubionych filmików motywacyjnych.
Dobra, to tyle na wstęp (chyba najdłuższy w mojej karierze na BS) :D Teraz opis będzie związany już bardziej z pierwszym etapem :)
Tak więc rodzina i znajomi musieli się pogodzić z moim 2-tygodniowym wyjazdem. Szanse, że ktokolwiek by mnie zatrzymał, wynosiły od zera do mniej więcej zera :D Jeszcze jakiś czas temu nie dopuszczałem myśli, że w taką trasę pojadę całkowicie sam; jednak, że taki drugi nienormalny jak ja się nie pojawił do towarzystwa, więc niestety zostałem bez wyboru - nie ma odwrotu i pojadę sam! Noclegi załatwione kilka dni wcześniej, więc pozostało tylko modlić się o sprzyjającą pogodę.
Czwartek, 4\7\13.
Z rana testowałem przyczepkę (jeden z poprzednich wpisów). Odczucia były optymistyczne. Po południu zakupy - jedzenie, mapa, 630g izotoniku w proszku, inne pierdoły... Wieczorem przyszła pora na pakowanie. Okazało się, że tego bagażu jest kilka kilogramów więcej niż zakładałem. 10-11kg wyszło woooow! W takiej trasie fajnie by było posłuchać muzyczki, więc ładuję przez usb pożyczoną od siostry empetrójkę, zgrywam w międzyczasie mjuzik, przychodzi czas testu i cholera jasna - empetrójka po włączeniu się od razy wyłącza. Chińskie pieroństwo aaaa nie mam na to nerwów, idę spać! Była godz. 23 jakoś... Będę musiał całą trasę jechać w zupełnej ciszy, słuchając tylko poruszających się samochodów...
Piątek, 5\7\13.
Pobudka przed 7-mą. Ależ uczucie - dziś zaczyna się najbardziej oczekiwane ''The Battle Royal'' w moim życiu i nie wiem, czy podołam... Ubieram się, pakuję resztę rzeczy. Na śniadanie 2 torebki kaszy, lecz nie dałem rady wszystkiego zjeść. Pogoda na dziś - niewielki wiatr z północy, pochmurno, 20-25 stopni, od zachodu przez cały kraj ma iść front z burzami, opadami... Wyjeżdżam o 8:25.
I motywująca bransoletka :)
Rower z zatankowanymi bidonami - 10kg; przyczepka - 7kg; torba z bagażem ''stałym'' - 10kg, + bagaż ''zmienny'', czyli pożywienie :)
Jadę na Racibórz. Już po jakiś 10km coś mi napęd nie działa tak jak powinien. Dzień wcześniej wymieniałem łańcuch. Okazało się, że w miejscu połączenia łańcucha nie było odpowiedniego luzu i przez to cały czas pojawiały się nieprzyjemne odgłosy, ale jakoś śrubokrętem udało się trochę zwiększyć luz i wszystko już było okej :)
Jako, że Racibórz ma średniej jakości drogi w centrum, jadę od razu na obwodnicę (która idzie przez południe miasta) i w ten oto sposób dodałem już sobie na start jakieś 4km gratis :D Dalej jadę na Opole. Na 50. kilometrze pierwszy postój na jedzonko.
70km i już zaczyna się pierwszy... kryzys! :/ Odczuwam zmęczenie mięśni czworogłowych. Nie za dobrze się zapowiada, ale jadę dalej. Mniej więcej w tym samym czasie przechodzą nade mną czarne chmury beee ale deszcz pada tylko przez kilkanaście minut. Wiatr o niewielkiej sile z północy, tak jak przepowiadali w prognozach.
Teraz absurd, którego nie jestem w stanie pojąć. Jedziesz drogą i nagle ot tak pojawia się znak zakazu jazdy dla m.in. rowerzystów... Od Raciborza przez dobre 30km możesz się poruszać tą krajówką, a naraz na odcinku może ze 3km już nie możesz... Czym ten ''zakazany'' odcinek się różnił się od reszty drogi? Nie wiem. Ten sam asfalt, te same pola, drzewa w okolicy ehh... Masz do wyboru: albo jesteś kimś przestrzegającym przepisów i szukasz objazdów\alternatywnych dróg (nie jesteś stąd, więc prawdopodobnie nie znasz takich dróg...) albo jedziesz pod zakaz. Ja nie miałem wyboru niestety - 2. opcja tylko. Nie ma czasu myśleć, gdzie by tu indziej jechać, mam ustaloną trasę i nie zamierzam robić dziesiątek km'ów objazdów!
W Opolu wpadam do spożywczego po uzupełnienie ''paliwa''. Jestem tam dobre pół godziny. Oczywiście pani sprzedawczyni, gdy się dowiedziała gdzie jadę - reakcja chyba do przewidzenia :D Ale dostałem w prezencie kołoczyk (czy tam drożdżówkę, kto jak woli :P) i coś do picia :)
Potem zmęczenie w nogach przemija chyba całkowicie, jedzie mi się bardzo dobrze.
W trasie na Namysłów przy drodze biegnie ścieżka rowerowa (dobre 10km), ja jednak decyduję się jechać drogą. Ta ścieżka to chodnik, momentami nierówny, z krawężnikami przy skrzyżowaniach. A jechać po czymś takim rowerem szosowym z twardymi oponami i przyczepką... no comment. 3 typki w samochodach (na multum, którzy mnie wyprzedzali na tym odcinku ok. 10km) już mieli do mnie problem, że jadę drogą. Ciekawe, czy oni zawsze jeżdżą 50 w zabudowanym. Takich to trzeba olewać i tyle.
Wiadomo, jeśli był po drodze jakiś sklep spożywczy, to robiłem zakupy. Ale ceny w jednym sklepie były kosmiczne - pączek niecałe 2zł i ciemny chlebek za dobre 5zł... ten sam chleb w Opolu kosztował o połowę taniej :D
Do wieczoru jechało się znakomicie :)
W okolicach 300km dopada mnie drugi wyraźny kryzys - ból pleców, ale taki porządny ból :/ Musiałem zjechać na jakiś parking i się położyłem na ławkę na dobre 10min. Trochę pomogło. W międzyczasie podszedł do mnie jakiś gościu - rowerzysta z Malborka; porozmawialiśmy chwilę. Też jeździ w dalsze, kilkudniowe trasy, ale takich jak ja, to raczej nie :>
Nic, jadę dalej. Po niedługim czasie plecy przestają boleć. Ale już tak od 1-2 w nocy dopada mnie kolejny kryzys - kryzys spania. Aaaahhh tego nie lubię. Bo to zawsze trwa aż do do momentu, kiedy słońce wyjdzie już nad horyzont... Zamykam oczy, otwieram i tak w kółko; trzeba przetrwać, nie ma to tamto!
O ok. 5-tej rano już byłem przed Poznaniem. Dobrze, że przed ekspresówką był zjazd, bo inaczej... nie miałbym wyboru :D
Tam gdzieś przy drodze zrobiłem sobie odpoczynek. Spać mi się chciało cholernie! Obok mnie łąka, słońce wschodzi, nic tyko się położyć i spać... Ale na to mogę sobie pozwolić dopiero w Szczecinie :/
Poznań zdobyty!
Gdzieś w mieście wbijam na stację po wodę i coś zjeść. 375km zrobione, jeszcze pamiętam. Tam pojawia się trzeci kryzys - kryzys jedzenia. Byłem głodny, zjadłem kawałeczek chleba, batonik i zaczęło mi się robić niedobrze, cholernie niedobrze :( Dobrze, że byłem metr od kosza na śmieci... Podszedł do mnie taksówkarz i porozmawialiśmy. Bardzo religijny człowiek, dał mi swój obrazek i powiedział: ''Módl się, odmawiaj sobie różaniec, kiedy już będziesz miał dość, kiedy będziesz miał chwile zwątpienia, a na pewno dojedziesz do celu''. To mnie jakoś podbudowało. Dał mi wskazówki, jak wyjechać na drogę wylotową w kierunku Gorzowa. Więc jadę. Senność już mnie opuściła na dobre, nawet mogłem ze smakiem jeść cokolwiek :) Zaczyna mi się znów dobrze kręcić!
Na tej krajówce jechało mi się świetnie, momentami przyśpieszałem tempo; była już ta świadomość, że jest się już co raz bliżej celu :)
Przy zjeździe na DW 160 wbijam do sklepu na ciut większy postój. Kupiłem kilka batonów, wody i 4 kołoczki ^^ ale one były tak smaczne, że same batony wymieniłem na kilka kołoczków hihi. Pani sprzedawczyni także bardzo miła osoba, pogadaliśmy o mej podróży, jej reakcja o moim wyczynie jak u każdej osoby, z którą rozmawiałem w trasie :D Również dostałem gratisowy prowiant na drogę; bardzo fajne uczucie, kiedy ktoś ci pomaga w jakikolwiek sposób :)
Teraz pozostaje tylko wojewódzka 160 biegnąca do krajówki, która prowadzi prosto na Szczecin. Teren zaczyna się wznosić, bardzo długo jadę pod górkę 0.o Lekko 10-15km. Ale momentami nogi mi tak zajembiście kręciły, że na tym podjeździe prędkość dochodziła do 30km\h!! (wykorzystywałem możliwości zestawu SPD hehe). Pełne słońce, temperatura w granicach 30-33 stopni na liczniku.
Ale jak to droga wojewódzka, szanse na równą nawierzchnię wynoszą 50\50, kostka na długości dobrych 2-ów km-ów... terapię wstrząsową miałem darmową ehehe
Dojeżdżając do 500km, zaczyna się najgorszy chyba kryzys, a raczej 2 na raz: 4 litery już miały dość, ale to tam małe piwo, bo jazda na stojąco redukowała niewygodę. Cholernie zaczęły mnie boleć mięśnie czworogłowe; takiego bólu ze zmęczenia chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Momentami robiłem co kilkadziesiąt minut przerwy. Miałem już myśli, że idę na nocleg do pierwszego lepszego domu, może mnie ktoś przyjmie, bo nie dojadę do Szczecina. ALE te chwile zwątpienia były tylko chwilowe. Zaczynam dopiero po takim czasie jazdy
używać mięśni dwugłowych jako mięśni napędzających, bo czworogłowe były już zajechane na maxa. 90\10 - taki był stosunek używania tych mięśni. Mieć zestaw SPD to jest super sprawa :) I w tym samym czasie zaczynam znów się motywować poprzez wspominanie tekstów z filmików motywacyjnych! Przez prawie 100km, praktycznie aż do dojechania do granic Szczecina.
''Jeśli chcesz osiągnąć sukces, czeka cię przeprawa przez krainę bólu, krainę wszystkiego, co zdemotywuje cię do dalszego działania''.
Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym nie dojechał do celu!! Musiałem nap*******ć
ile sił!!
I dałem radę! Ponad 100km w męczarniach, w miarę wysokiej temperaturze, ale szczęśliwy. Dojeżdżając do granic Szczecina, jest niecałe 610km, pierwszy cel spełniony! A jeszcze trzeba dojechać do centrum do akademiku, więc jeszcze trochę jest :>
Tam dojechałem przed. 23-cią, bo co chwilę musiałem się pytać o drogę.
Wyszło 628km, coś niesamowitego! Ale ta informacja nie dochodzi jeszcze do mnie całkowicie, nie wiem dlaczego... Może byłem tak mocno zmotywowany i znałem na tyle swoje możliwości, że wiedziałem, że tego dokonam? Trudno powiedzieć.
Tutaj w akademiku tylko jeden nocleg, jutro przeprowadzam się w znacznie tańsza kwaterę do Polic :) Od jutra dopiero był wolny termin.
Czasy każdej setki:
100km - 4:34
200km - 8:56
300km - 13:20
400km - 17:48
500km - 22:18
600km - 27:05
628km - 28:40
Czas całkowity: ok. 38h.
Zakres temperatur na liczniku: od 16' w nocy do 33' w dzień.
~40 nowych gmin do kolekcji :>
Gdybym jechał w takim samym czasie bez przyczepki, prawdopodobnie przekroczyłbym barierę 700km! Tak więc już chyba wiadomo, co będzie moim głównym celem na przyszły rok. Na ten rok 600km wystarczy z pewnością! :)
Dla tej wyprawy, bardzo szczególnej dla mnie, specjalnie utworzyłem osobną kategorię pod tą samą nazwą :)
Jeśli coś istotnego mi się jeszcze przypomni, to od razu zaktualizuję :)
Słowa Mario Novaka chyba najlepiej nadają się na rozpoczęcie całej relacji z mojej ultra-wyprawy rowerowej nad Bałtyk.
BalticTour - taka nazwa bardzo mi się podoba :) czyli próba spełnienia kilku moich rowerowych celów na ten sezon yyy rok! (nie lubię określenia ''sezon rowerowy'' - tzn. wyciągania roweru w kwietniu i chowania go w październiku. Jeśli przez zimę są dobre warunki do jazdy, to co stoi na przeszkodzie, by nie jeździć??). Te cele, a jednocześnie i marzenia, to dojechać nad nasze wybrzeże, zrobić 600km na raz, osiągnąć 10% gmin i być bliżej bariery 5-cio cyfrowego dystansu! I to właśnie taka wyprawa ''oferuje'' to wszystko na jednej tacy :)
BalticTour to zaplanowane 3 główne etapy, każdy do pokonania za jednym zamachem, bez spania:
1. Rybnik - Szczecin
2. Police - Gdynia
3. Gdynia - Rybnik
...oraz kilka wycieczek mniejszych/większych w miastach noclegowych w celu zwiedzenia miejsc wartych zobaczenia. Czyli jakieś 1700-1800km w prawie 2 tygodnie. A dlaczego tylko 2? Termin tej wyprawy to 5-18 lipca i właśnie do 18-ego do wieczoru mija termin oddania przyczepki właścicielom, którzy następnego dnia wyruszają w swoją podróż rowerową. Chyba nawet nie miałbym po co wracać do Rybnika, gdybym nie wyrobił się w terminie :D Serdecznie pozdrawiam właścicieli przyczepki i dziękuję jeszcze raz za jej użyczenie :)
Znalazły się osoby, którym gdy powiedziałem o przebiegu tej wyprawy, zaczęły uważać mnie za kogoś nienormalnego itp.
''Ty chcesz zajechać nad morze na raz i jeszcze wrócić? Przecież się wykończysz! Załatw sobie po drodze jakieś noclegi''. Uniwersalny przykład.
''Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz.''
600km na raz to jest już coś ponad miarę. I to jeszcze z przyczepką z załadowanym bagażem. Brzmi cholernie nieludzko. Długie dystanse - wciągnęły mnie doszczętnie i to mnie odróżnia od innych. Za każdym pobitym rekordem masz ochotę zrobić kolejny jeszcze dalej i dalej. Teraz trochę wspomnień :) To wszystko zaczęło się jakieś 3-4 lata temu. Pierwsze np. 150km i cieszyłem się jak dziecko, potem pobicie tego dystansu o głupie 20km i także niesamowita radość. W 2011r. pierwsze 200km przekroczone i potem chęć zrobienia 300km z kumplami do Krakowa. Nikt z nas nie wiedział, czy dotrwamy do końca, ale się udało! Z tą samą ekipą w zeszłym roku zaatakowaliśmy Wrocław i do kolekcji wpadło już 400km! Kumple już po tym dystansie chyba zakończyli kariery rowerowe (chociaż kto wie :D), a ja z kolei wiedziałem, że stać mnie na dużo dużo więcej. Niedawno z ekipą z Bikestats objechaliśmy Babią Górę. Słowacja, Zakopane - super wycieczka. Udało mi się zrobić 530km ale nadal to nie było jeszcze to... Obłęd! Zrobić ponad pół tysiąca km'ów i ciągle czuć niedosyt eehh... Apetyt rośnie w miarę jedzenia - to prawda. W tym roku musiałem zrobić te 600km i zobaczyć morze, w przeciwnym wypadku aż do następnej wiosny, lata chodziłbym z poczuciem ogromnego niezadowolenia, wręcz wk*******a (tak, o to słowo chodzi). Masz okazję, masz możliwości i nie wykorzystujesz tego. To jest bardzo nieodpowiednie dla Twojej świadomości.
''Chcesz być w czymś naprawdę dobry? Musisz mieć na tym punkcie obsesję, musisz się tym żywić, oddychać. Czujesz to? Jeśli nie - zapomnij o sukcesie''.
To są przykładowe teksty z filmików motywacyjnych. Mógłbym tutaj wszystkie przepisać, ale zamiast relacji wyszłoby coś w rodzaju trylogii. W moim głównym profilu jest link do moich ulubionych filmików motywacyjnych.
Dobra, to tyle na wstęp (chyba najdłuższy w mojej karierze na BS) :D Teraz opis będzie związany już bardziej z pierwszym etapem :)
Tak więc rodzina i znajomi musieli się pogodzić z moim 2-tygodniowym wyjazdem. Szanse, że ktokolwiek by mnie zatrzymał, wynosiły od zera do mniej więcej zera :D Jeszcze jakiś czas temu nie dopuszczałem myśli, że w taką trasę pojadę całkowicie sam; jednak, że taki drugi nienormalny jak ja się nie pojawił do towarzystwa, więc niestety zostałem bez wyboru - nie ma odwrotu i pojadę sam! Noclegi załatwione kilka dni wcześniej, więc pozostało tylko modlić się o sprzyjającą pogodę.
Czwartek, 4\7\13.
Z rana testowałem przyczepkę (jeden z poprzednich wpisów). Odczucia były optymistyczne. Po południu zakupy - jedzenie, mapa, 630g izotoniku w proszku, inne pierdoły... Wieczorem przyszła pora na pakowanie. Okazało się, że tego bagażu jest kilka kilogramów więcej niż zakładałem. 10-11kg wyszło woooow! W takiej trasie fajnie by było posłuchać muzyczki, więc ładuję przez usb pożyczoną od siostry empetrójkę, zgrywam w międzyczasie mjuzik, przychodzi czas testu i cholera jasna - empetrójka po włączeniu się od razy wyłącza. Chińskie pieroństwo aaaa nie mam na to nerwów, idę spać! Była godz. 23 jakoś... Będę musiał całą trasę jechać w zupełnej ciszy, słuchając tylko poruszających się samochodów...
Pakowanie gratów :D© gustav
Piątek, 5\7\13.
Pobudka przed 7-mą. Ależ uczucie - dziś zaczyna się najbardziej oczekiwane ''The Battle Royal'' w moim życiu i nie wiem, czy podołam... Ubieram się, pakuję resztę rzeczy. Na śniadanie 2 torebki kaszy, lecz nie dałem rady wszystkiego zjeść. Pogoda na dziś - niewielki wiatr z północy, pochmurno, 20-25 stopni, od zachodu przez cały kraj ma iść front z burzami, opadami... Wyjeżdżam o 8:25.
Rybnik pozdrawia!© gustav
Tuż przed wyjazdem© gustav
I motywująca bransoletka :)
Pokaż serce do walki!© gustav
Rower z zatankowanymi bidonami - 10kg; przyczepka - 7kg; torba z bagażem ''stałym'' - 10kg, + bagaż ''zmienny'', czyli pożywienie :)
Jadę na Racibórz. Już po jakiś 10km coś mi napęd nie działa tak jak powinien. Dzień wcześniej wymieniałem łańcuch. Okazało się, że w miejscu połączenia łańcucha nie było odpowiedniego luzu i przez to cały czas pojawiały się nieprzyjemne odgłosy, ale jakoś śrubokrętem udało się trochę zwiększyć luz i wszystko już było okej :)
Jako, że Racibórz ma średniej jakości drogi w centrum, jadę od razu na obwodnicę (która idzie przez południe miasta) i w ten oto sposób dodałem już sobie na start jakieś 4km gratis :D Dalej jadę na Opole. Na 50. kilometrze pierwszy postój na jedzonko.
Pierwszy postój© gustav
Dabyl blaster :D© gustav
70km i już zaczyna się pierwszy... kryzys! :/ Odczuwam zmęczenie mięśni czworogłowych. Nie za dobrze się zapowiada, ale jadę dalej. Mniej więcej w tym samym czasie przechodzą nade mną czarne chmury beee ale deszcz pada tylko przez kilkanaście minut. Wiatr o niewielkiej sile z północy, tak jak przepowiadali w prognozach.
Teraz absurd, którego nie jestem w stanie pojąć. Jedziesz drogą i nagle ot tak pojawia się znak zakazu jazdy dla m.in. rowerzystów... Od Raciborza przez dobre 30km możesz się poruszać tą krajówką, a naraz na odcinku może ze 3km już nie możesz... Czym ten ''zakazany'' odcinek się różnił się od reszty drogi? Nie wiem. Ten sam asfalt, te same pola, drzewa w okolicy ehh... Masz do wyboru: albo jesteś kimś przestrzegającym przepisów i szukasz objazdów\alternatywnych dróg (nie jesteś stąd, więc prawdopodobnie nie znasz takich dróg...) albo jedziesz pod zakaz. Ja nie miałem wyboru niestety - 2. opcja tylko. Nie ma czasu myśleć, gdzie by tu indziej jechać, mam ustaloną trasę i nie zamierzam robić dziesiątek km'ów objazdów!
Ja wam dam zakaz dla rowerów!© gustav
W Opolu wpadam do spożywczego po uzupełnienie ''paliwa''. Jestem tam dobre pół godziny. Oczywiście pani sprzedawczyni, gdy się dowiedziała gdzie jadę - reakcja chyba do przewidzenia :D Ale dostałem w prezencie kołoczyk (czy tam drożdżówkę, kto jak woli :P) i coś do picia :)
Tradycyjny GPS© gustav
Potem zmęczenie w nogach przemija chyba całkowicie, jedzie mi się bardzo dobrze.
W trasie na Namysłów przy drodze biegnie ścieżka rowerowa (dobre 10km), ja jednak decyduję się jechać drogą. Ta ścieżka to chodnik, momentami nierówny, z krawężnikami przy skrzyżowaniach. A jechać po czymś takim rowerem szosowym z twardymi oponami i przyczepką... no comment. 3 typki w samochodach (na multum, którzy mnie wyprzedzali na tym odcinku ok. 10km) już mieli do mnie problem, że jadę drogą. Ciekawe, czy oni zawsze jeżdżą 50 w zabudowanym. Takich to trzeba olewać i tyle.
Droga w jakimś lesie© gustav
Wiatraki niewiadomo gdzie© gustav
Przyczepka w ruchu© gustav
Jakieś tam pod wieczór© gustav
Słitaśnieee© gustav
Wiadomo, jeśli był po drodze jakiś sklep spożywczy, to robiłem zakupy. Ale ceny w jednym sklepie były kosmiczne - pączek niecałe 2zł i ciemny chlebek za dobre 5zł... ten sam chleb w Opolu kosztował o połowę taniej :D
Sebek je chlebek :)© gustav
Do wieczoru jechało się znakomicie :)
Zachód słońca© gustav
Posiłek na stacji© gustav
Sprzęt w nocnej osłonie© gustav
Esencja nocnej jazdy© gustav
W okolicach 300km dopada mnie drugi wyraźny kryzys - ból pleców, ale taki porządny ból :/ Musiałem zjechać na jakiś parking i się położyłem na ławkę na dobre 10min. Trochę pomogło. W międzyczasie podszedł do mnie jakiś gościu - rowerzysta z Malborka; porozmawialiśmy chwilę. Też jeździ w dalsze, kilkudniowe trasy, ale takich jak ja, to raczej nie :>
Nic, jadę dalej. Po niedługim czasie plecy przestają boleć. Ale już tak od 1-2 w nocy dopada mnie kolejny kryzys - kryzys spania. Aaaahhh tego nie lubię. Bo to zawsze trwa aż do do momentu, kiedy słońce wyjdzie już nad horyzont... Zamykam oczy, otwieram i tak w kółko; trzeba przetrwać, nie ma to tamto!
O ok. 5-tej rano już byłem przed Poznaniem. Dobrze, że przed ekspresówką był zjazd, bo inaczej... nie miałbym wyboru :D
Przed Poznaniem© gustav
Wschód słońca© gustav
Tam gdzieś przy drodze zrobiłem sobie odpoczynek. Spać mi się chciało cholernie! Obok mnie łąka, słońce wschodzi, nic tyko się położyć i spać... Ale na to mogę sobie pozwolić dopiero w Szczecinie :/
Takie tam, na postoju© gustav
Insekt i chips :D© gustav
Poznań zdobyty!
Oficjalnie w Poznaniu© gustav
Gdzieś w mieście wbijam na stację po wodę i coś zjeść. 375km zrobione, jeszcze pamiętam. Tam pojawia się trzeci kryzys - kryzys jedzenia. Byłem głodny, zjadłem kawałeczek chleba, batonik i zaczęło mi się robić niedobrze, cholernie niedobrze :( Dobrze, że byłem metr od kosza na śmieci... Podszedł do mnie taksówkarz i porozmawialiśmy. Bardzo religijny człowiek, dał mi swój obrazek i powiedział: ''Módl się, odmawiaj sobie różaniec, kiedy już będziesz miał dość, kiedy będziesz miał chwile zwątpienia, a na pewno dojedziesz do celu''. To mnie jakoś podbudowało. Dał mi wskazówki, jak wyjechać na drogę wylotową w kierunku Gorzowa. Więc jadę. Senność już mnie opuściła na dobre, nawet mogłem ze smakiem jeść cokolwiek :) Zaczyna mi się znów dobrze kręcić!
Gdzie tam Szczecin© gustav
Na starej autostradzie© gustav
Jak nie lasy, to pola© gustav
Na tej krajówce jechało mi się świetnie, momentami przyśpieszałem tempo; była już ta świadomość, że jest się już co raz bliżej celu :)
Przy zjeździe na DW 160 wbijam do sklepu na ciut większy postój. Kupiłem kilka batonów, wody i 4 kołoczki ^^ ale one były tak smaczne, że same batony wymieniłem na kilka kołoczków hihi. Pani sprzedawczyni także bardzo miła osoba, pogadaliśmy o mej podróży, jej reakcja o moim wyczynie jak u każdej osoby, z którą rozmawiałem w trasie :D Również dostałem gratisowy prowiant na drogę; bardzo fajne uczucie, kiedy ktoś ci pomaga w jakikolwiek sposób :)
Teraz pozostaje tylko wojewódzka 160 biegnąca do krajówki, która prowadzi prosto na Szczecin. Teren zaczyna się wznosić, bardzo długo jadę pod górkę 0.o Lekko 10-15km. Ale momentami nogi mi tak zajembiście kręciły, że na tym podjeździe prędkość dochodziła do 30km\h!! (wykorzystywałem możliwości zestawu SPD hehe). Pełne słońce, temperatura w granicach 30-33 stopni na liczniku.
Ale jak to droga wojewódzka, szanse na równą nawierzchnię wynoszą 50\50, kostka na długości dobrych 2-ów km-ów... terapię wstrząsową miałem darmową ehehe
Droga wojewódzka 160© gustav
Droga wojewódzka 160© gustav
Dojeżdżając do 500km, zaczyna się najgorszy chyba kryzys, a raczej 2 na raz: 4 litery już miały dość, ale to tam małe piwo, bo jazda na stojąco redukowała niewygodę. Cholernie zaczęły mnie boleć mięśnie czworogłowe; takiego bólu ze zmęczenia chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Momentami robiłem co kilkadziesiąt minut przerwy. Miałem już myśli, że idę na nocleg do pierwszego lepszego domu, może mnie ktoś przyjmie, bo nie dojadę do Szczecina. ALE te chwile zwątpienia były tylko chwilowe. Zaczynam dopiero po takim czasie jazdy
używać mięśni dwugłowych jako mięśni napędzających, bo czworogłowe były już zajechane na maxa. 90\10 - taki był stosunek używania tych mięśni. Mieć zestaw SPD to jest super sprawa :) I w tym samym czasie zaczynam znów się motywować poprzez wspominanie tekstów z filmików motywacyjnych! Przez prawie 100km, praktycznie aż do dojechania do granic Szczecina.
''Jeśli chcesz osiągnąć sukces, czeka cię przeprawa przez krainę bólu, krainę wszystkiego, co zdemotywuje cię do dalszego działania''.
Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym nie dojechał do celu!! Musiałem nap*******ć
ile sił!!
Ostatnia prosta© gustav
Szczecin zdobyty!© gustav
I dałem radę! Ponad 100km w męczarniach, w miarę wysokiej temperaturze, ale szczęśliwy. Dojeżdżając do granic Szczecina, jest niecałe 610km, pierwszy cel spełniony! A jeszcze trzeba dojechać do centrum do akademiku, więc jeszcze trochę jest :>
Tam dojechałem przed. 23-cią, bo co chwilę musiałem się pytać o drogę.
Wyszło 628km, coś niesamowitego! Ale ta informacja nie dochodzi jeszcze do mnie całkowicie, nie wiem dlaczego... Może byłem tak mocno zmotywowany i znałem na tyle swoje możliwości, że wiedziałem, że tego dokonam? Trudno powiedzieć.
Tutaj w akademiku tylko jeden nocleg, jutro przeprowadzam się w znacznie tańsza kwaterę do Polic :) Od jutra dopiero był wolny termin.
Pokój w akademiku© gustav
Czasy każdej setki:
100km - 4:34
200km - 8:56
300km - 13:20
400km - 17:48
500km - 22:18
600km - 27:05
628km - 28:40
Czas całkowity: ok. 38h.
Zakres temperatur na liczniku: od 16' w nocy do 33' w dzień.
~40 nowych gmin do kolekcji :>
Gdybym jechał w takim samym czasie bez przyczepki, prawdopodobnie przekroczyłbym barierę 700km! Tak więc już chyba wiadomo, co będzie moim głównym celem na przyszły rok. Na ten rok 600km wystarczy z pewnością! :)
Dla tej wyprawy, bardzo szczególnej dla mnie, specjalnie utworzyłem osobną kategorię pod tą samą nazwą :)
Jeśli coś istotnego mi się jeszcze przypomni, to od razu zaktualizuję :)