BalticTour: Po wisienkę na torcie [etap 3.]
Środa, 17 lipca 2013 Kategoria d) Papa gore [500-699km], g) BalticTour 2013
Km: | 610.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 31:01 | km/h: | 19.67 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj zaczyna się ostateczne wyzwanie, które zakończy mój życiowy trip. Dokończenie pętli na całej długości naszego pięknego kraju - to wygląda, to brzmi fantastycznie! Znów będzie ''The Battle Royal'' - Ponad 600km do domu, nieuniknione momenty kryzysowe, ciągłe zmaganie się ze samym sobą i wszystkimi przeciwnościami przez kolejne jakieś 40 godzin... Oczywiście mogłem wybrać podróż pociągiem. Ale żałowałbym tego do końca życia. Bo jak to wygląda, taka niedokończona pętla na mapie zaliczonych gmin? Świadomość, że mogłeś dokonać czegoś niespotykanego, ale wolałeś sobie dać z tym spokój... Gdyby były fronty z burzami, deszczami - nie miałbym wyboru, ale pogoda na dni przejazdu do Rybnika była zapowiedziana bardzo optymistycznie. Jadę i kropka.
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Genialne ujęcie! :)
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
Na śniadanie - makaronowa wydma piaskowa :D© gustav
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na Śląsk już niedaleko ^^© gustav
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Pierwszy postój na stacji© gustav
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Pola, wiatraki© gustav
Jakieś łąki© gustav
Jakieś lasy© gustav
Zaczynają się Kujawy© gustav
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Zachód nad autostradą A1© gustav
W stronę księżyca© gustav
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Jeziorko gdzieś w Wielkopolsce© gustav
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Pogoda bajka :)© gustav
Genialne ujęcie! :)
Bezsprzecznie najlepsze ujęcie wyprawy!© gustav
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Temperatura ok. 17-18-tej© gustav
Dzień dobry!© gustav
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
Zachód. Dobranoc© gustav
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
komentarze
Wielkie graty. Nie znudziła cię centralna Polska? Kiedyś jechałem z Elbląga do Cieszyna. Do Włocławka było spoko bo teren pofałdowany i trochę zabytków. Potem aż po Śląsk nudy jakich mało, równiny, pola i takie same senne miejscowości.
daniel3ttt - 12:35 czwartek, 25 lipca 2013 | linkuj
Komentuj