Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 2560.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 118:37 |
Średnia prędkość: | 21.59 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 134.78 km i 6h 14m |
Więcej statystyk |
Speed - wyrówanie km'ów - lipiec
Środa, 31 lipca 2013
Km: | 20.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:50 | km/h: | 24.00 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Powrotnie przez Kraków
Środa, 31 lipca 2013 Kategoria c) Gryfny klank [300-499km]
Km: | 308.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 12:15 | km/h: | 25.15 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wczoraj cały dzień praktycznie deszczowy, dziś ma być pogodnie, więc wracam z mego 3-dniowego pobytu w górach do domu. I jednocześnie zamierzam odwiedzić ponownie po drodze, po dwóch latach, Kraków. Polubiłem to miasto od pierwszego pojawienia się w nim :) 2 lata temu było to miejsce najdalszej wycieczki rowerowej od domu. Sentyment.
Wstaję po 8-mej i się pakuję. O 9:30 jest dopiero śniadanie; trochę późno jak na wyjazd, ale możliwość najedzenia się wszystko rekompensuje :P Płatki i chleb z dżemem do oporu. Z pozostałego pieczywa robię kanapki na drogę. Wyjeżdżam o 10:25. Pogoda słoneczna, mało chmur, jakieś 27' :) Pierwsze kilometry ciągle w dół. Potem chopki z jednym, większym podjazdem. Wyjeżdżając z Ropy - średnia prawie 28 0.o
Ale od razu po wjeździe na DK28 zaczyna się z 4-5km podjazdu i średnia spada do 24... Potem zjazd i ponad 25 średniej. Zjeżdżam na wojewódzką 981 w kierunku Tarnowa. Ogólnie w dalekich trasach nie preferuję wojewódzkich szlaków, ale ta droga jest w sumie w porządku. Później jadę DW980, chwilowo DK 75 i DW966 prowadzącą prosto do Wieliczki. Ale ta droga to już istna tragedia. W większości tragiczny asfalt albo połatane dziury. Równiutka nawierzchnia to może 5% całej DW966... Nie dziwi mnie to, że był na niej praktycznie zerowy ruch - kierowcy wolą jechać krajową na Kraków - ciut dłużej, ale przynajmniej równą drogą.
Teren nadal pagórkowaty, głównie zjazdy i podjazdy. Ale jeden zjazd jest warty ''zapamiętania'' - 15%! Nawierzchnia o dziwo w nienagannym stanie, więc chyba mam okazję na 80km\h! I co? 60 z groszami... Bezsens.
Przed Wieliczką jeszcze kilka podjazdów, zjazdów. Ale już w drodze na Kraków teren się ''prostuje'', więc i tempo wzrasta zauważalnie :) Jedzie mi się rewelacyjnie, mimo ponad 160km na liczniku. W Krakowie jestem przed 18-stą. Pytam też ludzi, jak dotrzeć na rynek. Od ostatniego razu bycia tutaj już zwyczajnie nie pamiętam.
Chwilę posiedziałem na rynku i czas wracać. Pytam ludzi, jak dojechać na wylotową DK44, na Skawinę. Chyba po godzinie dopiero znajduję się na tej drodze... Zero oznakowań na to miasto! Tragedia! Ale teraz tylko prosto na Mikołów i jestem praktycznie w domu :) Na przystanku jeszcze jem pól chleba i 3 batony. Ogólnie nie czuję zmęczenia, baaa - mam już prawie 190km przejechane i zamierzam zwiększyć tempo! :D Tu już gór nie ma :P To oryginale siodełko jest fatalne na długie trasy. Ze Skawiny na Tychy pół dystansu jechałem na stojąco. Szybkim tempem to się nawet fajnie i wygodnie tak jechało :>
W Tychach postój na stacji przy Tyskim browarze. Jem resztę chleba i 2 batony.
Na liczniku ze 250km i nadal chęć na szybką jazdę! Coś nieprawdopodobnego. Jest po 23-iej, a ja nadal w krótkim rękawku. 18' było. Tylko w kark zimno było, więc t-shirta użyłem jako szal :D Wjeżdżam na Wiślankę i ciągle trwa zabawa w jazdę na czas. Tam jem ostatniego batona, a w zapasie miałem jeszcze zatankowane bidony. To musi wystarczyć do domu. W Żorach zjeżdżam na Rybnik, jest godzina 0:32. Średnia już ponad 25, więc odrobiłem to, co straciłem w drodze do Krakowa.
Od tego zjazdu robię konkretną czasówkę już do domu! Prawie 290km na liczniku, a ja nadal mam multum mocy na takie zabawy :D Chyba bardzo dobrze rozłożyłem sobie posiłki w tej trasie hehe :P Do jakiś 3km przed domem jechałem ile sił, na dobre 90%. Potem już trochę zredukowałem, bo były same chopki. Nogi dowalone konkretnie! Pętla na Małopolsce zrobiona! W domu byłem o 01:15. Czyli 20km-odcinek ze zjazdu w Żorach pokonałem ze średnią prawie 28, nieźle, jak po prawie 290km :)
Przed tą trasą łańcuch nasmarowałem zielonym zefalem, a nie jak do tej pory bywało - czerwonym finishline'm. I różnica jest zauważalna. Finishline to jest jednak tragiczny smar. W przyszłości jeszcze wypróbuję Rohloff'a.
Teraz zrobię sobie odpoczynek od dłuższych tras :P
Temperatura w trasie 18-33'.
+21 nowych gmin,
Wstaję po 8-mej i się pakuję. O 9:30 jest dopiero śniadanie; trochę późno jak na wyjazd, ale możliwość najedzenia się wszystko rekompensuje :P Płatki i chleb z dżemem do oporu. Z pozostałego pieczywa robię kanapki na drogę. Wyjeżdżam o 10:25. Pogoda słoneczna, mało chmur, jakieś 27' :) Pierwsze kilometry ciągle w dół. Potem chopki z jednym, większym podjazdem. Wyjeżdżając z Ropy - średnia prawie 28 0.o
Zjazd z Wysowej© gustav
Górska rzeczka© gustav
Jezioro Klimkowskie© gustav
Jezioro Klimkowskie© gustav
Widok na północ© gustav
Ale od razu po wjeździe na DK28 zaczyna się z 4-5km podjazdu i średnia spada do 24... Potem zjazd i ponad 25 średniej. Zjeżdżam na wojewódzką 981 w kierunku Tarnowa. Ogólnie w dalekich trasach nie preferuję wojewódzkich szlaków, ale ta droga jest w sumie w porządku. Później jadę DW980, chwilowo DK 75 i DW966 prowadzącą prosto do Wieliczki. Ale ta droga to już istna tragedia. W większości tragiczny asfalt albo połatane dziury. Równiutka nawierzchnia to może 5% całej DW966... Nie dziwi mnie to, że był na niej praktycznie zerowy ruch - kierowcy wolą jechać krajową na Kraków - ciut dłużej, ale przynajmniej równą drogą.
Między górami, a Krakowem© gustav
Teren nadal pagórkowaty, głównie zjazdy i podjazdy. Ale jeden zjazd jest warty ''zapamiętania'' - 15%! Nawierzchnia o dziwo w nienagannym stanie, więc chyba mam okazję na 80km\h! I co? 60 z groszami... Bezsens.
Przed Wieliczką jeszcze kilka podjazdów, zjazdów. Ale już w drodze na Kraków teren się ''prostuje'', więc i tempo wzrasta zauważalnie :) Jedzie mi się rewelacyjnie, mimo ponad 160km na liczniku. W Krakowie jestem przed 18-stą. Pytam też ludzi, jak dotrzeć na rynek. Od ostatniego razu bycia tutaj już zwyczajnie nie pamiętam.
Jakaś stara budowla... :D© gustav
Na krakowskim rynku: part łan© gustav
Na krakowskim rynku: part tu© gustav
Na krakowskim rynku: part fri© gustav
Chwilę posiedziałem na rynku i czas wracać. Pytam ludzi, jak dojechać na wylotową DK44, na Skawinę. Chyba po godzinie dopiero znajduję się na tej drodze... Zero oznakowań na to miasto! Tragedia! Ale teraz tylko prosto na Mikołów i jestem praktycznie w domu :) Na przystanku jeszcze jem pól chleba i 3 batony. Ogólnie nie czuję zmęczenia, baaa - mam już prawie 190km przejechane i zamierzam zwiększyć tempo! :D Tu już gór nie ma :P To oryginale siodełko jest fatalne na długie trasy. Ze Skawiny na Tychy pół dystansu jechałem na stojąco. Szybkim tempem to się nawet fajnie i wygodnie tak jechało :>
W Tychach postój na stacji przy Tyskim browarze. Jem resztę chleba i 2 batony.
Tyskie. Ze Śląska© gustav
Na liczniku ze 250km i nadal chęć na szybką jazdę! Coś nieprawdopodobnego. Jest po 23-iej, a ja nadal w krótkim rękawku. 18' było. Tylko w kark zimno było, więc t-shirta użyłem jako szal :D Wjeżdżam na Wiślankę i ciągle trwa zabawa w jazdę na czas. Tam jem ostatniego batona, a w zapasie miałem jeszcze zatankowane bidony. To musi wystarczyć do domu. W Żorach zjeżdżam na Rybnik, jest godzina 0:32. Średnia już ponad 25, więc odrobiłem to, co straciłem w drodze do Krakowa.
Od tego zjazdu robię konkretną czasówkę już do domu! Prawie 290km na liczniku, a ja nadal mam multum mocy na takie zabawy :D Chyba bardzo dobrze rozłożyłem sobie posiłki w tej trasie hehe :P Do jakiś 3km przed domem jechałem ile sił, na dobre 90%. Potem już trochę zredukowałem, bo były same chopki. Nogi dowalone konkretnie! Pętla na Małopolsce zrobiona! W domu byłem o 01:15. Czyli 20km-odcinek ze zjazdu w Żorach pokonałem ze średnią prawie 28, nieźle, jak po prawie 290km :)
Przed tą trasą łańcuch nasmarowałem zielonym zefalem, a nie jak do tej pory bywało - czerwonym finishline'm. I różnica jest zauważalna. Finishline to jest jednak tragiczny smar. W przyszłości jeszcze wypróbuję Rohloff'a.
Teraz zrobię sobie odpoczynek od dłuższych tras :P
Temperatura w trasie 18-33'.
+21 nowych gmin,
Małopolskie piekło. Dosłownie.
Niedziela, 28 lipca 2013 Kategoria b) Zaczynomy party [200-299km]
Km: | 268.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 10:50 | km/h: | 24.74 |
Pr. maks.: | 75.00 | Temperatura: | 35.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś postanowiłem przyjechać na kilka dni do miejscowości Wysowa-Zdrój, gdzie aktualnie wypoczywa moja rodzinka ^^ Prognozy na ten dzień kosmicznie letnie - ma być ponad 30' i bezchmurnie. Wstaję o 3:00 i zaczynam ''przygotowania''. Już o tej godzinie było chyba z 18'... Jem kaszę, płatki i serek. O 4:25 wyjechałem. W ogóle pierwszy raz jadę w tak daleką trasę z plecakiem, jednak były tam tylko ultrapotrzebne rzeczy :D Już będąc przed Wadowicami, na liczniku temperatura nie była mniejsza od 30', a było dopiero gdzieś po 8-mej. Przed Wadowicami także zaczynają się pierwsze podjaździki. A to tylko rozgrzeweczka przed prawdziwymi terenami górskimi. W Wadowicach wbijam na DK28, biegnącą prosto do zjazdu na Wysową. Już góry zaczynają mnie otaczać, temperatura coraz wyższa, zero chmur na niebie... I podjazd, i zjazd, i podjazd, i zjazd... I tak w kółko. Jeść się specjalnie nie chce, tylko pić. W godzinach 12-14 na jakimś postoju temperatura na liczniku prawie 50'... Natomiast w czasie jazdy w granicach 35-39 eehh. Przeważnie kupując 2 butelki wody - jedną rozlewałem do bidonów, a drugą piłem i się oblewałem :D Masakra z tym upałem. Te podjazdy wykańczały: 10-15km\h przez kilka nawet kilometrów i potem szybki zjazd. I znów powtórka. I tak aż do zjazdu na Wysową. Udało mi się pobić rekord Vmax'u: 75km\h z groszami, bez pedałowania. Była okazja osiągnąć lekko 80, ale trochę stracha miałem :D W ogóle odgłosy roweru przy tej prędkości są jakieś ''niezachęcające'' do szybszej jazdy :>
Kilkanaście, a może nawet i kilkadziesiąt kilometrów przed Nowym Sączem pojawił się ból w okolicach lewego kolana; to samo, co w zeszłym roku wracając z Częstochowy. Ten ból pojawiał się podczas ciągnienia pedału w górę, więc jeszcze całkowitej tragedii nie było... Musiałem jeszcze bardziej się oszczędzać. Żar z nieba nie słabł w swej sile heheh. W końcu jakoś dojeżdżam do zjazdu na Wysową. Z początku w miarę równy teren, więc jedzie się w porządku. Ale już po kilku km-ach pierwsze chopki. Po jakiś 10km aż do samej Wysowej (czyli jeszcze 15km) zaczyna się praktycznie cały czas jazda pod górkę :( Na szczęście chmury często zakrywały niebo, więc i temperatura była ''milsza''. Do Wysowej dojeżdżam o 17:15, wykończony totalnie! Chmur już jakoś nie ma <hmm> (to był dar z niebios chyba na tych ostatnich 15km^^). Ale dałem radę w tych cholernie ciężkich warunkach, w tym tytułowym piekle. Bo to było piekło. Dosłownie. Znów jestem lepszy od wszelkich przeciwności, tak jak w BalticTour! :) Zdjęcia będą w relacji powrotnej.
+29 nowych gmin :)
Kilkanaście, a może nawet i kilkadziesiąt kilometrów przed Nowym Sączem pojawił się ból w okolicach lewego kolana; to samo, co w zeszłym roku wracając z Częstochowy. Ten ból pojawiał się podczas ciągnienia pedału w górę, więc jeszcze całkowitej tragedii nie było... Musiałem jeszcze bardziej się oszczędzać. Żar z nieba nie słabł w swej sile heheh. W końcu jakoś dojeżdżam do zjazdu na Wysową. Z początku w miarę równy teren, więc jedzie się w porządku. Ale już po kilku km-ach pierwsze chopki. Po jakiś 10km aż do samej Wysowej (czyli jeszcze 15km) zaczyna się praktycznie cały czas jazda pod górkę :( Na szczęście chmury często zakrywały niebo, więc i temperatura była ''milsza''. Do Wysowej dojeżdżam o 17:15, wykończony totalnie! Chmur już jakoś nie ma <hmm> (to był dar z niebios chyba na tych ostatnich 15km^^). Ale dałem radę w tych cholernie ciężkich warunkach, w tym tytułowym piekle. Bo to było piekło. Dosłownie. Znów jestem lepszy od wszelkich przeciwności, tak jak w BalticTour! :) Zdjęcia będą w relacji powrotnej.
+29 nowych gmin :)
1. oficjalna czasówka. Pętla A [rekord]
Czwartek, 25 lipca 2013
Km: | 53.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:37 | km/h: | 33.09 |
Pr. maks.: | 57.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Aż wstyd się przyznać, ale jest to moja pierwsza poważna jazda na czas od momentu zakupu tego roweru :) Wcześniej jakoś nie było na to okazji, nawet ciężko stwierdzić, dlaczego. Bardziej koncentrowałem się na dłuższych dystansach i przygotowaniach do BalticTour'u. No ale główne cele na ten rok już są historią, teraz mogę więc bawić się w czasówki :)
Wyjazd przed 18:00. 26' w słońcu na liczniku. Wiatr nieodczuwalny. Na obiad makaron, przed wyjazdem wafelki z dżemem i nutellą własnego przygotowania :D W okolicach Rud pojawia się chęć zjedzenia czegokolwiek, jednak do domu wystarcza mój cały zapas energetyczny; baa nawet mógłbym jeszcze kilkanaście km'ów przejechać na pełnych obrotach :) Temperatura po powrocie do domu: 21'. Wypiłem 1,2l wody. Myślę, że to był taki trening na 95%. Rekord średniej na mej szosie mtb tutaj. Więc tym rowerem powinno być sporo więcej. Ale jeszcze nie dziś.
Wyjazd przed 18:00. 26' w słońcu na liczniku. Wiatr nieodczuwalny. Na obiad makaron, przed wyjazdem wafelki z dżemem i nutellą własnego przygotowania :D W okolicach Rud pojawia się chęć zjedzenia czegokolwiek, jednak do domu wystarcza mój cały zapas energetyczny; baa nawet mógłbym jeszcze kilkanaście km'ów przejechać na pełnych obrotach :) Temperatura po powrocie do domu: 21'. Wypiłem 1,2l wody. Myślę, że to był taki trening na 95%. Rekord średniej na mej szosie mtb tutaj. Więc tym rowerem powinno być sporo więcej. Ale jeszcze nie dziś.
Na miasto
Poniedziałek, 22 lipca 2013
Km: | 21.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 22.91 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: MTB Custom | Aktywność: Jazda na rowerze |
BalticTour: Po wisienkę na torcie [etap 3.]
Środa, 17 lipca 2013 Kategoria d) Papa gore [500-699km], g) BalticTour 2013
Km: | 610.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 31:01 | km/h: | 19.67 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzisiaj zaczyna się ostateczne wyzwanie, które zakończy mój życiowy trip. Dokończenie pętli na całej długości naszego pięknego kraju - to wygląda, to brzmi fantastycznie! Znów będzie ''The Battle Royal'' - Ponad 600km do domu, nieuniknione momenty kryzysowe, ciągłe zmaganie się ze samym sobą i wszystkimi przeciwnościami przez kolejne jakieś 40 godzin... Oczywiście mogłem wybrać podróż pociągiem. Ale żałowałbym tego do końca życia. Bo jak to wygląda, taka niedokończona pętla na mapie zaliczonych gmin? Świadomość, że mogłeś dokonać czegoś niespotykanego, ale wolałeś sobie dać z tym spokój... Gdyby były fronty z burzami, deszczami - nie miałbym wyboru, ale pogoda na dni przejazdu do Rybnika była zapowiedziana bardzo optymistycznie. Jadę i kropka.
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Genialne ujęcie! :)
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
Wstaję przed 9-tą. Idę do pobliskiego lidla na zakupy. Ponownie pełno pieczywa, batoników, banany, wody, serki. Po powrocie na śniadanie przyrządzam makaron, który został z kilogramowego opakowania, trochę tego było ^^
Na śniadanie - makaronowa wydma piaskowa :D© gustav
W międzyczasie zaczynam się pakować, sprzątać pokój. Makaronu zjadłem do oporu, dużo zostało jeszcze w garnku heh. Ok. 11:30 przyjeżdża Pani Iza po odbiór kluczy. Pakuję, co jeszcze pozostało. Wynoszę cały sprzęt na dwór. Krótka jeszcze rozmowa i żegnam się. Ten 4-dniowy pobyt w Trójmieście uważam za maksymalnie wykorzystany i udany :) No może brakło jednego w pełni słonecznego dnia, by udać się na plażę, wkomponować się w morze :D
Godzina 11:55 i zaczynam swoje pierwsze metry w kierunku Rybnika. Trasa obrana możliwie jak największą ilością dróg krajowych, żeby nie tracić nerwów na wojewódzkich szlakach - jak to było w trasie na Szczecin. Przez całe Trójmiasto ani myślę poruszać się ścieżkami rowerowymi; samym rowerem to była katorga w tripie na stadion, a co dopiero z przyczepą... W Gdańsku odbijam w prawo na jakąś obwodnicę. Po jakiś 2km mam wątpliwości, więc pytam się kogoś o drogę 91 na Tczew. Jadę jednak źle i trzeba się kierować na centrum. Tam już są oznaczenia :) Dopiero gdzieś o 13:40 opuszczam całkowicie Gdańsk uff w końcu. Teraz ciągle prosto!
Na Śląsk już niedaleko ^^© gustav
Na 50. kilometrze robię postój na stacji. Teraz ważna informacja! Miałem jeszcze w zapasie jakąś połowę izotoniku! :)
Pierwszy postój na stacji© gustav
Ruszam dalej. Droga w bardzo dobrym stanie do tej pory, więc jedzie się super. Tylko pola, łąki, drzewa w zasięgu wzroku, ale czasem natura była warta sfotografowania :)
Pola, wiatraki© gustav
Jakieś łąki© gustav
Jakieś lasy© gustav
Zaczynają się Kujawy© gustav
Droga 91, którą akurat jadę, prowadzi do Torunia (tam będę przejeżdżał). Jednak zjeżdżam na Grudziądz w celu skrócenia o kilka kilometrów trasy, przynajmniej tak to na mapie wygląda. W tym mieście na ścieżce robię postój na posiłek. Mija mnie para rowerzystów - też podróżników. Było to małżeństwo z Niemiec, którzy robili także wyprawę po Polsce. I także jechali do Torunia, tyle, że szukali noclegu :) Porozumiewaliśmy się po angielsku. Coś tam z przygotowań do matury z zeszłego roku w głowie mi pozostało, jednak też dużo słówek brakowało podczas tejże konwersacji :D Jak się języka nie używa, to się go zapomina, taka prawda :) Ale dogadać się szło jakoś. Po ich odjeździe zatrzymują się obok mnie kolejni rowerzyści, a dokładniej dwóch. Userzy Endomondo i rowerowego grudziądza peel, o ile pamiętam. Ale o Bikestats nie słyszeli jeszcze... Także krótka rozmowa, ale to już po polsku :P Zjadłem, wypiłem i jadę na Toruń. Zapada powoli zmrok.
Zachód nad autostradą A1© gustav
W stronę księżyca© gustav
Dojechałem do Torunia, nie pamiętam już o której. Z mostu był bardzo ładny widok na Wisłę i oświetlone budynki, ulice. Jednak nie byłem w dogodnym miejscu, by zrobić zdjęcie. Cała konstrukcja mostu przeszkadzała, a ja jechałem chodnikiem z tej ''gorszej'' strony. Nawet przejść było ciężko, takie szerokie bariery oddzielające chodnik od jezdni... Gdzieś tam dalej robię postój na jedzenie. Coraz zimniej było, tez gdzieś 11-12 stopni. Ubieram się i zakładam dodatkowe 2 pary skarpetek <brrr>. Kieruję się na krajową, na Inowrocław. Aktualnie bez żadnych kryzysów, jedzie się w porządku :)
Do Inowrocławia dojeżdżam, gdy słońce jest już minimalnie nad horyzontem, ok. 4-5-tej. Bardzo zimno mi było. O dziwo przez całą noc nie spotkał mnie kryzys senny. Wbijam do pierwszej napotkanej stacji i kupuję gorącą herbatę. Chyba ze 4zł. ale nie mam wyjścia :/ Trochę się ogrzałem i jadę dalej na Konin.
Gdy już słońce ładnie grzało, na jakimś skrzyżowaniu robię kolejny postój. Zdejmuję ubranie eskimosa, coś jem przy okazji, piję. Izotonik jest ciągle w użyciu! Żeby nie było, że tak sobie zajmuje miejsce niepotrzebnie w ''bagażniku'' :D
Jeziorko gdzieś w Wielkopolsce© gustav
Już było wtedy dobre ponad 200km. Wtedy odczuwałem już zmęczenie w nogach (niewielkie, ale jednak), a dokładniej - znów odezwały się mięśnie czworogłowe. No nic, trzeba już w od tego momentu wspomagać się dwugłowymi eehh...
Droga z Konina do Kalisza bez szczególnych wspomnień. Jedynie zrobiłem zakupy w spożywczaku. M.in. 6 bananów, z czego 3 od razu zjadłem :>
W Kaliszu mogłem chyba jechać prosto na centrum i od razu na wojewódzką 450, ale jechałem wg znaków, bardziej na około... :/ Mam, z tego co kojarzę, jakieś 380km zrobione i po raz drugi smaruję łańcuch (pierwszy raz po 180km). Coś ten finishline za szybko wysycha i za szybko cały napęd staje się głośny. Albo smar kijowy albo to wszystko przez to, że w Gdyni nie miałem okazji idealnie wyczyścić łańcucha; tylko szmatką jak najlepiej można było.
Czas na pierwszą DW 450 i test nawierzchni. Początkowe kilometry w porządku. Widoki - pola, łąki, wiatraki, domki.
Pogoda bajka :)© gustav
Genialne ujęcie! :)
Bezsprzecznie najlepsze ujęcie wyprawy!© gustav
Ta droga wojewódzka aż do Opatowa - bez zastrzeżeń! Co mnie bardzo cieszyło.
Tam gdzieś też zrobiłem dłuższy postój. Nogi jeszcze w porządku były, 4 litery też. Ale ręce, plecy, a najbardziej kark - wysiadały jako pierwsze eehh...
Pogoda od rana cały czas słoneczna, czasem słońce przykrywały na chwilę pojedyncze chmury. Wysoka temperatura w powietrzu też mocno dobijała, ale trzeba było jechać dalej.
Temperatura ok. 17-18-tej© gustav
Dzień dobry!© gustav
Z 450-tki wjeżdżam na DK11 i jadę prosto aż do Olesna.
Zachód. Dobranoc© gustav
W Oleśnie zjeżdżam na DW 901 biegnącą prosto do Gliwic. Słońce już prawie niewidoczne. Mam już zrobione 500km. I mniej więcej od tego momentu nogi już mnie zaczynają wyraźnie boleć, ogólne osłabienie się pojawia - prawie to samo i na tym samym kilometrze, co w drodze do Szczecina... Gdzieś przy drodze robię postój, znów się ubieram, jem, piję. Zwiększam dawki izotoniku, do domu powinno wystarczyć. Gdy widzę znak: ''Gliwice 73km'' - demotywacja natychmiastowa. Myślałem, że będzie góra 50... Wtedy już wiedziałem, że gdy dojadę do domu, będzie ponad 600km. Jadę ekonomicznie, bardziej, niż dotychczas. I tak wiem, że w domu będę nad ranem. 3-cia, 4-ta.. bez znaczenia już. Zdjęć nie robiłem żadnych, nie było czego fotografować. Dojeżdżając do Pyskowic, pojawia się kryzys senny. To było nieuniknione. Nie było szans, by go jakoś ''ominąć''. Już ponad 35h w trasie... Ale to był taki kryzys senny, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. To już nie był taki kryzys, jak dotychczas - że zamykam oczy na kilka sekund i otwieram na sekundę w celu poprawienia toru jazdy; i tak aż do rana, aż przejdzie. To był kryzys senny o dwie klasy wyżej! Coś takiego:
Jadę, cholernie chce mi się spać. Obraz mi się zamazuje. Prawie zasypiam na kierownicy. Nie wiem co się dzieje, wiem tylko, że jadę przed siebie. Oczy już zamknięte w 95%. I mam odczucie, że trasa, którą jadę, mi się śni! Dosłownie. Po chwili wracam na siłę do rzeczywistości i nadal jadę tą samą trasą. Nie wiem, jak to najlepiej opisać, ale po prostu jest to coś niespotykanego.
Przykład 2: Jadę i z daleka widzę coś ruszającego się w okolicach drogi (księżyc dobrze oświetlał okolicę); zaczynam się zastanawiać, co pewnie ktoś/jacyś ludzie o tej porze robią przy drodze. A może to Slenderman? <lol> Dojeżdżam coraz bliżej, a to okazują się gałęzie drzew poruszane przez wiatr... Obłęd!
Przykład 3: Znajduję się z 50m od jakiegoś domu i na jego podwórzu widzę stos jakiś białych opakowań czy czegoś podobnego, ale bardzo rzucającego się w oczy i w dużych ilościach; jestem już na wysokości płotu, a widzę tylko oświetlony ogródek...
Ten stan trwał dość długo. Jeszcze dodatkowo ciągle bolały mnie plecy, kark, nogi; gdzieś zrobiłem sobie postój, żeby sobie poleżeć na trawie. Niebo gwieździste, nic tylko zasnąć... Ładuję kolejne porcje izotoniku do wody i jadę dalej. Przed Gliwicami wbijam na ostatni postój, na stację. Tam zamawiam ciepłą zapiekankę, jem też wszystko to, co mi pozostało - głód był dość odczuwalny już. Miałem jeszcze wodę w zapasie, ale kupiłem dodatkowo jedną butelkę. Na szybko robię 2 porcje do wypicia - jedna z izotonikiem, jedna z ostatnią tabletką be-power'a. Woda, która mi pozostała - mieszam ją w bidonach z pozostałym izotonikiem w dawce chyba x3, niż zalecana. Wszystko zmieszałem, co miałem, żeby jak najwięcej ''mocy'' nabrać. Ubieram się jeszcze bardziej, bo zimno w cholerę. I jadę. Po kilku kilometrach jest mi nadto ciepło. Znów trzeba zdjąć parę ciuchów. Droga do Gliwic nie za ciekawa, same dziury miejscami. Gdy tam dojeżdżam i widzę znak na Chałupki/Rybnik - od razu lepiej się jedzie. Jeszcze ze 35km do domu! Znak ''Rybnik'' mijam gdzieś o 3:20. Ale to dopiero północ miasta, ja mieszkam niecałe 3km od południowej granicy, więc jeszcze ponad 10km do zrobienia. Ostatnie kilometry mnie wykończyły totalnie. Rybnik to praktycznie same pagórki. W domu jestem o 4:15. Wtedy dopiero zaczyna do mnie docierać, czego dokonałem. Pętla o długości ponad 1500km w 3 etapach, z przyczepką. Dziesiątki godzin walki z przeciwnościami. I cel, który planowałem od dwóch lat - osiągnięty! Marzenie o podboju Bałtyku w sposób niecodzienny wpisało się w już historię. Wpisało się w nią drukowanymi literami.
46 nowych gmin do kolekcji.
Czas od wyjazdu do przyjazdu: 40h 20min.
Pierwsza trasa w życiu trwająca non-stop przez 3 kolejne dni.
Planowany na raz dystans tego roku - 600km - dokonany po raz drugi.
Temperatury na liczniku: 11-37 stopni.
Czasy poszczególnych setek:
100km - 4:55
200km - 9:59
300km - 15:20
400km - 20:07
500km - 24:58
600km - 30:26
610km - 31:01
Podsumowanie ogólne:
121 nowych gmin (i tym samym upragnione 10% już osiągnięte!)
Prawie 1800km w 13 dni.
450 zdjęć w sumie.
Cała wyprawa kosztowała mnie niecałe 700zł, ale nie żałuję ani grosza :)
Po zważeniu się - 2kg mniej.
Gustav > wszelkie kryzysy i przeciwności. Walka do samego końca!
Jak już pisałem wcześniej - bez przyczepki w tym samym czasie zrobiłbym 700km, więc taki dystans będzie moim kolejnym wyzwaniem na przyszłość :) Ale już raczej bez przyczepki. Z przyczepką 300-400km jeszcze jedzie mi się dobrze, potem to już czuć jej obciążenie.
Relacja z BalticTour dobiegła końca. Wiele godzin pisania, ładowania zdjęć, filmików. Mam pamiątkę na całe życie :)
Jeśli masz marzenia - zrealizuj je i kropka.
Do zobaczenia w trasie :)
BalticTour: Skwer Kościuszki
Poniedziałek, 15 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 14.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:11 | km/h: | 12.25 |
Pr. maks.: | 41.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przedostatni dzień w Gdyni. Odpoczywam po wczorajszym tripie; muszę przyznać, że nogi to ''odczuwalnie odczuły'' :D Jest godzina 16-17, piękna pogoda, więc wybieram się jeszcze raz na Skwer Kościuszki, tym razem rowerowo, by zrobić kilka ładniejszych fotek :) Zdjęcia umieszczone bardziej losowo ^^
Trójmiasto na horyzoncie© gustav
Jedno z lepszych ujęć© gustav
Plaża, boiska do siatkówki© gustav
Fontanna, hotel© gustav
Skwer Kościuszki© gustav
Błyskawica© gustav
Dar Pomorza© gustav
Gdyński port© gustav
''Czarna Perła''© gustav
Jakiś obiekt© gustav
Jakiś obiekt - pod słońce© gustav
Bałtyk zdobyty!© gustav
BalticTour: Na Hel!
Niedziela, 14 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 98.80 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 20.80 |
Pr. maks.: | 48.00 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Druga moja wycieczka na Pomorzu - atak na Hel! Grzechem by było nie odwiedzić tego miasta. Dzień wcześniej kupiłem bilet na rejs tramwajem wodnym z Gdyni do Jastarni, 17zł za bilet normalny i przewóz roweru, ale naprawdę warto! :)
Pogoda dziś z rana jakaś niemrawa - wietrznie i pochmurno. Na 12:30 mam zaplanowany odpływ. Przed 12-stą jem porządne śniadanie, biorę ze sobą bułkę, 2 batony, tankuję bidony i wyruszam do portu. O 12:15 już tam jestem; daję rower do przechowania i ustawiam się w kolejce z biletem. Po wejściu na pokład od razu na sama górę, na szczęście było kilka wolnych miejsc :)
Rejs trwał jakieś 70-80min, naprawdę warto było! Pogoda robiła się coraz to lepsza :)
Po odebraniu roweru zobaczyłem na liczniku przebieg dzisiejszej wycieczki ponad 50km :D Nie wiedziałem, że ta Sigma ma opcję także liczenia dystansu w podróży wodnej :D
Zeruję licznik i jadę na Hel! (z mieszkania do portu w Gdyni miałem ze 4km).
Droga do końca półwyspu bardzo fajna, w sumie ciągle przez las, ale jedzie się wyśmienicie. Wzdłuż biegła ścieżka, ale nie dla mojego roweru.
Po 15km oficjalnie zaczyna się Hel :)
Od razu kieruję się na plażę.
Droga na plażę nie dla mojego roweru, więc jadę bardzo ostrożnie, ale w końcu ukazuje się widok pięknej, piaszczystej, ogrzanej, czyściutkiej PLAŻY! :>
Aaahhh szkoda, że nie miałem czasu na leżing & smażing :P
No nic, parę fotek, filmik i czas wracać. Po drodze zrobiłem sobie przerwę na jedzenie.
Do Jastarni wracałem drogą; stamtąd już biegła chodnikowa ścieżka, jednak nie byłem do niej za bardzo przekonany mimo tempa rekreacyjnego. W pewnym momencie mija mnie straż miejska i zaleca wjazd na tę oto ścieżkę. Se myślę: ''jeśli jeszcze raz ich spotkam, to skutki mogą być już kosztowne'' :D Przy najbliższej okazji dostania się na ścieżkę decyduję się na nią wjechać, ale wkomponowałem się w piaszczystą część terenu odgradzającą jezdnię od ścieżki i tak oto zaliczyłem 4. glebę w historii posiadania butów SPD :D To był mój jedyny ''wypadek'' podczas tego całego tour'u.
No ale za to mogłem z bliska podziwiać morze :> Podczas jazdy wiał bardzo mocny, zachodni wiatr; 20km\h to już był wyczyn.
W Pucku zjeżdżam z drogi wojewódzkiej i wybieram drogi boczne, na skróty (gdzieś znalazłem je na jakiejś mapce)
Tak oto wyglądają pomorskie wzgórza:
Gdzieś za nimi, przed Gdynią, pojawia się taki ładny widoczek :) No jak w górach!
Jadąc trochę dalej, widzę... serpentyny. Serpentyny! Na Pomorzu. Blisko Trójmiasta. Blisko morza. Serpentyny. Nieodkryte tereny zaskakują i to pozytywnie! :)
Do mieszkania wracam ok. 20-stej. Kolejna wycieczka bardzo udana! Jutro pełna regeneracja, może krótki wypad jeszcze gdzieś i trzeba będzie żegnać te urokliwe miejsca :/
Pogoda dziś z rana jakaś niemrawa - wietrznie i pochmurno. Na 12:30 mam zaplanowany odpływ. Przed 12-stą jem porządne śniadanie, biorę ze sobą bułkę, 2 batony, tankuję bidony i wyruszam do portu. O 12:15 już tam jestem; daję rower do przechowania i ustawiam się w kolejce z biletem. Po wejściu na pokład od razu na sama górę, na szczęście było kilka wolnych miejsc :)
Przed wypłynięciem© gustav
Port w Gdyni© gustav
Tramwaj wodny© gustav
Widok na morze© gustav
Trójmiasto na horyzoncie© gustav
Półwysep helski© gustav
Jastarnia tuż tuż!© gustav
Rejs trwał jakieś 70-80min, naprawdę warto było! Pogoda robiła się coraz to lepsza :)
Tramwaj wodny w całej okazałości© gustav
Po odebraniu roweru zobaczyłem na liczniku przebieg dzisiejszej wycieczki ponad 50km :D Nie wiedziałem, że ta Sigma ma opcję także liczenia dystansu w podróży wodnej :D
Zeruję licznik i jadę na Hel! (z mieszkania do portu w Gdyni miałem ze 4km).
Droga do końca półwyspu bardzo fajna, w sumie ciągle przez las, ale jedzie się wyśmienicie. Wzdłuż biegła ścieżka, ale nie dla mojego roweru.
Po 15km oficjalnie zaczyna się Hel :)
Słit focia na Helu© gustav
Od razu kieruję się na plażę.
Helska latarnia© gustav
Droga na plażę nie dla mojego roweru, więc jadę bardzo ostrożnie, ale w końcu ukazuje się widok pięknej, piaszczystej, ogrzanej, czyściutkiej PLAŻY! :>
Aaahhh szkoda, że nie miałem czasu na leżing & smażing :P
Plaża na helu© gustav
No nic, parę fotek, filmik i czas wracać. Po drodze zrobiłem sobie przerwę na jedzenie.
Do Jastarni wracałem drogą; stamtąd już biegła chodnikowa ścieżka, jednak nie byłem do niej za bardzo przekonany mimo tempa rekreacyjnego. W pewnym momencie mija mnie straż miejska i zaleca wjazd na tę oto ścieżkę. Se myślę: ''jeśli jeszcze raz ich spotkam, to skutki mogą być już kosztowne'' :D Przy najbliższej okazji dostania się na ścieżkę decyduję się na nią wjechać, ale wkomponowałem się w piaszczystą część terenu odgradzającą jezdnię od ścieżki i tak oto zaliczyłem 4. glebę w historii posiadania butów SPD :D To był mój jedyny ''wypadek'' podczas tego całego tour'u.
No ale za to mogłem z bliska podziwiać morze :> Podczas jazdy wiał bardzo mocny, zachodni wiatr; 20km\h to już był wyczyn.
Scieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© gustav
Scieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© gustav
W Pucku zjeżdżam z drogi wojewódzkiej i wybieram drogi boczne, na skróty (gdzieś znalazłem je na jakiejś mapce)
Tak oto wyglądają pomorskie wzgórza:
Pomorskie ''góry''© gustav
Gdzieś za nimi, przed Gdynią, pojawia się taki ładny widoczek :) No jak w górach!
Widok na Gdynię z góry© gustav
Jadąc trochę dalej, widzę... serpentyny. Serpentyny! Na Pomorzu. Blisko Trójmiasta. Blisko morza. Serpentyny. Nieodkryte tereny zaskakują i to pozytywnie! :)
Serpentyny przed Gdynią© gustav
Serpentyny przed Gdynią© gustav
Do mieszkania wracam ok. 20-stej. Kolejna wycieczka bardzo udana! Jutro pełna regeneracja, może krótki wypad jeszcze gdzieś i trzeba będzie żegnać te urokliwe miejsca :/
BalticTour: Z wizytą na stadionie
Sobota, 13 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013
Km: | 48.70 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 19.48 |
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
To moja pierwsza wycieczka od czasu przyjazdu. Jako, że jestem w Trójmieście, koniecznie trzeba zobaczyć jeden z najładniejszych stadionów nie tylko z Euro, ale i w Europie czy nawet na świecie :) Do Gdańska jechałem główną dwupasmówką. Oczywiście w wielu miejscach przy niej był zakaz jazdy na rowerze, co mnie bardzo irytowało. Jednakże przeważnie wzdłuż biegły ścieżki, ale momentami nieodpowiednie dla roweru szosowego... Baa zdarzały się odcinki, gdzie był zakaz dla rowerzystów, a jednocześnie nie było ścieżki, to jest dopiero przemyślana infrastruktura! Raz mijałem drogówkę na zakazie, na szczęście ''zajmowali się'' innym uczestnikiem ruchu :> W Gdańsku pytam ludzi, jak dojechać na stadion. Na jakimś skrzyżowaniu spotykam parę rowerzystów, z którymi jadę w stronę stadionu, chwilę pogadaliśmy, głównie o mojej wyprawie :) Na jednym z kolejnych skrzyżowań się żegnamy i jednocześnie dostaję wskazówki, jak dojechać pod sam stadion. Już byłem bardzo blisko, praktycznie stadion był w zasięgu wzroku :) Przejeżdżam przez czerwony most, zaraz za nim po prawej tunel...
Podczas tejże ''sesji'' wiał niesłaby wiatr i aż dwukrotnie spowodował przewrócenie mego roweru o ziemię; klamkomanetka i owijka minimalnie wizualnie ucierpiały <beee> :/
Potem miałem do wyboru: albo jechać odwiedzić gdańską starówkę, którą ponoć warto zobaczyć, albo ścieżką rowerową prosto do Gdyni. Jako, że słońce zachodziło, wybrałem opcję nr 2 :P Po prostu była okazja zrobić kilka fantastycznych ujęć o tej porze dnia :)
Na ścieżce i chodniku biegnącymi wzdłuż wybrzeża pełno ludzi, ale nie ma co się dziwić - weekend i takaaa pogoda :)
Ale już za Sopotem ścieżka o twardej nawierzchni zmienia się na ścieżkę o nawierzchni ''zmiękczonej'' i ''kamyczkowej'' eehh... Pierwszy raz w ogóle spotykam ścieżkę rowerową, która biegnie przez... schody.
Za tymi schodami przez jakieś 2km jadę ścieżką przystosowaną dla każdego roweru, z wyjątkiem roweru szosowego... Dobrze sobie to wyobrażasz! :D
A tutaj zamieszczam jedno z moich ulubionych zdjęć z całej wyprawy, ma coś w sobie :)
Wycieczka jak najbardziej udana!
W tunelu przed stadionem© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
PGE Arena Gdańsk© gustav
Podczas tejże ''sesji'' wiał niesłaby wiatr i aż dwukrotnie spowodował przewrócenie mego roweru o ziemię; klamkomanetka i owijka minimalnie wizualnie ucierpiały <beee> :/
Potem miałem do wyboru: albo jechać odwiedzić gdańską starówkę, którą ponoć warto zobaczyć, albo ścieżką rowerową prosto do Gdyni. Jako, że słońce zachodziło, wybrałem opcję nr 2 :P Po prostu była okazja zrobić kilka fantastycznych ujęć o tej porze dnia :)
Plaża w Gdańsku© gustav
Plaża w Gdańsku© gustav
Na ścieżce i chodniku biegnącymi wzdłuż wybrzeża pełno ludzi, ale nie ma co się dziwić - weekend i takaaa pogoda :)
Na ścieżce rowerowej© gustav
Ale już za Sopotem ścieżka o twardej nawierzchni zmienia się na ścieżkę o nawierzchni ''zmiękczonej'' i ''kamyczkowej'' eehh... Pierwszy raz w ogóle spotykam ścieżkę rowerową, która biegnie przez... schody.
Coś nie dla mnie :/© gustav
Za tymi schodami przez jakieś 2km jadę ścieżką przystosowaną dla każdego roweru, z wyjątkiem roweru szosowego... Dobrze sobie to wyobrażasz! :D
A tutaj zamieszczam jedno z moich ulubionych zdjęć z całej wyprawy, ma coś w sobie :)
Wieczorne ujęcie© gustav
Wycieczka jak najbardziej udana!
BalticTour: Rainy Mood: ON [etap 2.]
Piątek, 12 lipca 2013 Kategoria c) Gryfny klank [300-499km], g) BalticTour 2013
Km: | 318.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 15:45 | km/h: | 20.22 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tak i oto nadszedł ostatni dzień mojego pobytu w Policach. Już gdzieś o 4-5 rano budzi mnie odgłos uderzających kropli deszczu o dach internatu (nad moim pokojem już piętra nie było, więc słychać było wyraźnie). Mam co do tego bardzo niemiłe odczucia, no nic, próbuję spać dalej. Budzę się znów jakoś przed ósmą, leciutko kropi ale też i wieje niesłabo eehh :/
Wychodzę na kilkadziesiąt minut na krótki spacer, akurat nie pada hmmm...
Po powrocie pakuję resztę rzeczy i decyduję się opuścić internat. Jadę do Aliny na śniadanie i obiad, w końcu przed kolejnym etapem trzeba porządnie się najeść! :)
Na śniadanie chciałem sobie zjeść zestaw: płatki czekoladowe + mleko, a tu proszę - jajecznica i kanapki już były podane na stole :) Po śniadaniu idziemy na zakupy; kupuję 2 chleby drwalskie, multum kajzerek, 5 czekolad, serek szczypiorkowy i coś do picia. Po powrocie pakuję wszystko jeszcze raz dla pewności. Pogoda w międzyczasie dalej tragiczna, mało kiedy przestaje padać :/
W prognozach mówią to co wczoraj - na całym wybrzeżu przelotne opady...
Ciągle miałem wątpliwości, czy w ogóle wyjadę dziś. Czas do godziny 13. minął cholernie szybko; wtedy to zjedliśmy porządny obiad; znaczy Alina chyba tam apetytu szczególnego nie miała, ja za to jadłem do oporu hehe. Mija 13:30 i dalej kropi za oknem i dalej nie wiem, czy wyjadę. Pół godziny do pojawienia się na przystani pozostało... O dopiero 13:50 decyduję ostatecznie, że wyruszam! W przeciwnym przypadku musiałbym gdzieś indziej przeczekać (bo w domu Aliny nikogo by nie było) lub w najgorszym wypadku wynająć ponownie pokój w internacie. Leciutko kropiło, więc to jeszcze było do zniesienia. Ale nikt nie wiedział, jaka będzie pogoda w trasie za godzinę, dwie, dziesięć... Wpakowałem się w niezłe g***o i w przypadku napotkania długotrwałej ulewy byłby problem. Wielki problem. Co mnie przekonało, by jechać całym wybrzeżem - ponad 300km - w taką pogodę? Głupota? Czy może świadomość tego, że nic mnie nie zatrzyma w osiągnięciu sukcesu?
Towarzyszę jeszcze przez chwilę Alinie, która idzie na autobus. Na przystanku krótko pogadaliśmy i się żegnamy, niestety :/ Bardzo nie lubię takich momentów. Poznajesz wspaniałych ludzi, którzy ci pomagają, z którymi miło spędzasz czas, to się kończy i nie wiesz, czy ponownie ich spotkasz, może w dalszej przyszłości?...
Życie idzie naprzód, więc i ja jadę dalej. Na przystani jestem kilka minut po 14-stej. 1,8km już zrobione eheh. Nadal deszczyk pada. Pan, który zaoferował mi transport na drugą stronę Odry mówi, że w takiej pogodzie nie da rady, trzeba przeczekać, aż przestanie padać. A ile? Tego nie wiadomo.
14:30-14:40 przestaje padać i się przejaśnia! Wyciągamy motorówkę i do wody z nią! Póki są do tego warunki.
I płyniemy, w stronę miejscowości Święta.
Po dopłynięciu do brzegu, a raczej betonowej ściany/muru wystającej ponad powierzchnię wody, przystępujemy do wyładunku roweru i przyczepki. Znaczy tym to się zajął kapitan tejże motorówki, bo miał odpowiednie do tego ''buty'', ja musiałem zdjąć swoje buty spd-sl, skarpety i wejść na suchy ląd :> Mieliśmy sie dogadać co do warunków tej ''usługi'', ale ten bardzo miły pan nie chciał ani grosza! Cholernie miło z jego strony :) Życzył mi powodzenia i udanej wyprawy. Wielkie dzięki!
Ubieram suche skarpetki, wkładam buty i oficjalnie zaczynam 2. etap BalticTour'u! Pierwsze metry to kostkowa dróżka, jakiś 1km. Potem już prosto asfaltem aż do Goleniowa. Nadal nie pada :) W Goleniowie wjeżdżam już na krajową ''6-tkę'', która prowadzi praktycznie prosto aż do mojego punktu noclegowego w Gdyni :)
W Nowogardzie DK6 zamienia się w ekspresową obwodnicę miasta, więc jadę przez centrum. Chyba najkrótsza, oznakowana ścieżka rowerowa, jaką widziałem w życiu :D
Potem już droga z centrum łączy się z krajową. Uwielbiam jeździć po takich odcinkach. Czujesz się, jak na autostradzie. Tyle, że jedziesz rowerem i to legalnie ^^
Na tym foto już 78km za mną :) I niecałe 60km do Koszalina. Godzina 19-sta i jakieś 17 stopni. Wszystkie te informacje z nakręconego filmiku, normalnie bym ich nie zapamiętał :P Droga cały czas równiutka, jak to zresztą na standardy krajowych, baaa europejskiej E 28 przystało! Jedzie się super!
Przed zmrokiem zjeżdżam na stację paliw na uzupełnienie ''paliwa''.
Gdzieś ok. godz. 23. jestem juz w Koszalinie. Prawie już połowa trasy za mną.
Do tej pory nadal nie padało :)
I tu znów postój. Rower z przyczepką ciekawie wygląda na zdjęciu z ciężarówkami, co nie? :>
Już o 2-3 w nocy napotkałem pierwsze odcinki mokrych dróg. W ogóle w nocy zimno było. 11 stopni to najniższa temperatura na liczniku, jaką zaobserwowałem. Ubrany byłem we wszystko, co dawało poczucie ciepła - koszulka termo, golf, koszulka kolarska, kurtka, spodenki kolarskie i nawet spodenki 3/4 ^^
Też kryzys senny dawał się we znaki. Ponownie musiałem jakoś to przetrzymać. Kilka sekund jazdy z zamkniętymi oczami i otwarcie ich w celu poprawienia kierunku jazdy. Dobrze, że pasy jezdni (szczególnie boczne) po ich najechaniu wprawiały rower w wibracje, inaczej pewnie wjechałbym gdzieś do rowu eehh...
W Słupsku DK6 znów zmienia się w ekspresową obwodnicę, więc znów kieruję się na centrum. Na wiadukcie czas na posiłek. I tam właśnie zaczyna po raz pierwszy padać, ale do ulewy jeszcze daleko było. Szybko chowam wszystko i kiedy zamierzam ruszyć dalej, przestaje padać... Dobry żarcik, Matko Naturo. Dobry Strasburger, nie ma co :D
Przed 6-tą znów zaczyna padać, ale już na dłużej. Czarne chmury przede mną, nade mną. Wszędzie! :/
Zjeżdżam na stację. Biorę cały mój ekwipunek z jedzeniem i idę do baru zjeść, ogrzać się. Pani sprzedawczyni, widząc mój stan, przynosi mi gorącą herbatę i żurek. Za darmo! Mówi, że też jeździ rowerem, a rowerzyści powinni sobie pomagać ;) Coś pięknego. Siedziałem tam chyba z niecałą godzinę. Raz padało, raz nie...
W końcu decyduję się ruszyć dalej. W kierunku jazdy ciemne chmury, obawiam się najgorszego :( I faktycznie, zaczyna padać. W końcu deszczyk zamienia się w ulewę. Trwało to kilkadziesiąt minut. Już żałowałem, że nie przeczekałem tego na stacji... Ale jechałem dalej. Wbijam na pierwszy napotkany przystanek w celu zmiany skarpet. Bo o zachorowanie w takim przypadku bardzo łatwo. Wtedy to pojawia się patent na worki :D Przez worki wilgoć raczej nie przejdzie, więc może się udać dojechać do celu bez ryzyka przeziębienia.
Zrobiłem kilkanaście kilometrów, już przestawało padać, rozjaśniało się, ale nadal czułem sporą wilgoć w butach. Zjeżdżam na kolejny postój. Tym razem do butów wkładam suche szmatki, zakładam kolejne suche skarpety (chyba z 2-3 pary!), nowe suche worki. Wtedy byłem cholernie zdenerwowany na wszystko. Nic mi się już nie chciało. Nawet już na jedzenie nie mogłem patrzeć. A dopiero było zrobione ze 240km. Jedynie brak deszczu nastawiał mnie optymistycznie do dalszej jazdy. No to jadę.
Na drodze robi się coraz większy ruch, miejscami brakuje niestety pobocza. Jedzie się nie za wygodnie :/ Im bliżej Trójmiasta, tym odczuwam coraz większy wznos terenu. Zaczynają pojawiać się w oddali... tzw. moreny. Jestem na Pomorzu, a czuję się, jakbym jechał gdzieś na samym południu kraju! Aż do przyjazdu do Gdyni nie robiłem już żadnych zdjęć, nie miałem na to ochoty, ale posłużę się zdjęciem z internetu, coś takiego:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d9/Kawcza_Góra1.JPG
Ok. 10-tej dojeżdżałem do Wejherowa; później Reda, Rumia, ciągle dwupasmówka z dużym ruchem ulicznym. Przed Gdynią ogromny korek, 3km spokojnie. Wszystko przez roboty drogowe na jednym z pasów. Omijałem środkiem wszystkie samochody, które mnie wcześniej wyprzedzały. Ależ uczucie! Rower górą! A ja ciągle jadę prosto aż pod mieszkanie, już było niedaleko.
Ok. 12-stej jestem już na miejscu. Odcinek, który był ''zaledwie'' połową trasy 1. etapu, wykończył mnie bardzo mocno. Nogi były w porządku, 4 litery, plecy, ręce też. Ale głód, wychłodzenie przez ulewę i podjazdy w terenach moren mnie wyniszczyły. Kilka minut później przyjechała właścicielka mieszkania, weszliśmy na 2. piętro, załatwiliśmy sprawy pobytu. Pozdrawiam Panią Izę i męża Macieja :)
Wypakowałem się, od razu poszedłem na zakupy do pobliskiego lidla, bo nie miałem już kompletnie nic do jedzenia, a tym bardziej do picia :/ Na obiad zrobiłem sobie makaron, wtankowałem w siebie litry wody, potem szybki prysznic i wreszcie do łózka uff! Pora na pełną regenerację. Dobranoc.
Mieszkałem przy głównej drodze. Do centrum i morza bardzo blisko :)
Etap z miejscowości Święta do Gdyni zajął mi 21h (mogłoby być krócej, gdyby nie deszcz; ale z drugiej strony mogło padać przez wiele godzin, więc chyba nie można narzekać).
Do kolekcji wpadło 31 nowych gmin.
Zakres temperatur na liczniku: 11-25
Patent na worki w butach zdał egzamin! :)
Jeśli coś mi się wspomni, to od razu dopiszę :)
Pogoda przed wyjazdem :/© gustav
Wychodzę na kilkadziesiąt minut na krótki spacer, akurat nie pada hmmm...
Po powrocie pakuję resztę rzeczy i decyduję się opuścić internat. Jadę do Aliny na śniadanie i obiad, w końcu przed kolejnym etapem trzeba porządnie się najeść! :)
Na śniadanie chciałem sobie zjeść zestaw: płatki czekoladowe + mleko, a tu proszę - jajecznica i kanapki już były podane na stole :) Po śniadaniu idziemy na zakupy; kupuję 2 chleby drwalskie, multum kajzerek, 5 czekolad, serek szczypiorkowy i coś do picia. Po powrocie pakuję wszystko jeszcze raz dla pewności. Pogoda w międzyczasie dalej tragiczna, mało kiedy przestaje padać :/
W prognozach mówią to co wczoraj - na całym wybrzeżu przelotne opady...
Ciągle miałem wątpliwości, czy w ogóle wyjadę dziś. Czas do godziny 13. minął cholernie szybko; wtedy to zjedliśmy porządny obiad; znaczy Alina chyba tam apetytu szczególnego nie miała, ja za to jadłem do oporu hehe. Mija 13:30 i dalej kropi za oknem i dalej nie wiem, czy wyjadę. Pół godziny do pojawienia się na przystani pozostało... O dopiero 13:50 decyduję ostatecznie, że wyruszam! W przeciwnym przypadku musiałbym gdzieś indziej przeczekać (bo w domu Aliny nikogo by nie było) lub w najgorszym wypadku wynająć ponownie pokój w internacie. Leciutko kropiło, więc to jeszcze było do zniesienia. Ale nikt nie wiedział, jaka będzie pogoda w trasie za godzinę, dwie, dziesięć... Wpakowałem się w niezłe g***o i w przypadku napotkania długotrwałej ulewy byłby problem. Wielki problem. Co mnie przekonało, by jechać całym wybrzeżem - ponad 300km - w taką pogodę? Głupota? Czy może świadomość tego, że nic mnie nie zatrzyma w osiągnięciu sukcesu?
Przed wyjazdem© gustav
Towarzyszę jeszcze przez chwilę Alinie, która idzie na autobus. Na przystanku krótko pogadaliśmy i się żegnamy, niestety :/ Bardzo nie lubię takich momentów. Poznajesz wspaniałych ludzi, którzy ci pomagają, z którymi miło spędzasz czas, to się kończy i nie wiesz, czy ponownie ich spotkasz, może w dalszej przyszłości?...
Życie idzie naprzód, więc i ja jadę dalej. Na przystani jestem kilka minut po 14-stej. 1,8km już zrobione eheh. Nadal deszczyk pada. Pan, który zaoferował mi transport na drugą stronę Odry mówi, że w takiej pogodzie nie da rady, trzeba przeczekać, aż przestanie padać. A ile? Tego nie wiadomo.
14:30-14:40 przestaje padać i się przejaśnia! Wyciągamy motorówkę i do wody z nią! Póki są do tego warunki.
Rower na pokładzie!© gustav
I płyniemy, w stronę miejscowości Święta.
Na Odrze© gustav
Na Odrze© gustav
Po dopłynięciu do brzegu, a raczej betonowej ściany/muru wystającej ponad powierzchnię wody, przystępujemy do wyładunku roweru i przyczepki. Znaczy tym to się zajął kapitan tejże motorówki, bo miał odpowiednie do tego ''buty'', ja musiałem zdjąć swoje buty spd-sl, skarpety i wejść na suchy ląd :> Mieliśmy sie dogadać co do warunków tej ''usługi'', ale ten bardzo miły pan nie chciał ani grosza! Cholernie miło z jego strony :) Życzył mi powodzenia i udanej wyprawy. Wielkie dzięki!
Wyładunek na brzeg© gustav
Już po drugiej stronie© gustav
Ubieram suche skarpetki, wkładam buty i oficjalnie zaczynam 2. etap BalticTour'u! Pierwsze metry to kostkowa dróżka, jakiś 1km. Potem już prosto asfaltem aż do Goleniowa. Nadal nie pada :) W Goleniowie wjeżdżam już na krajową ''6-tkę'', która prowadzi praktycznie prosto aż do mojego punktu noclegowego w Gdyni :)
Prosto do celu!© gustav
Niepewna pogoda© gustav
W Nowogardzie DK6 zamienia się w ekspresową obwodnicę miasta, więc jadę przez centrum. Chyba najkrótsza, oznakowana ścieżka rowerowa, jaką widziałem w życiu :D
Długa ta ścieżka :D© gustav
Potem już droga z centrum łączy się z krajową. Uwielbiam jeździć po takich odcinkach. Czujesz się, jak na autostradzie. Tyle, że jedziesz rowerem i to legalnie ^^
Tu się bujałem© gustav
Na tym foto już 78km za mną :) I niecałe 60km do Koszalina. Godzina 19-sta i jakieś 17 stopni. Wszystkie te informacje z nakręconego filmiku, normalnie bym ich nie zapamiętał :P Droga cały czas równiutka, jak to zresztą na standardy krajowych, baaa europejskiej E 28 przystało! Jedzie się super!
Gdzieś na postoju© gustav
Jedno z mych ulubionych :)© gustav
Przed zmrokiem zjeżdżam na stację paliw na uzupełnienie ''paliwa''.
Typowy posiłek© gustav
Gdzieś ok. godz. 23. jestem juz w Koszalinie. Prawie już połowa trasy za mną.
Koszalin przejazdem© gustav
Do tej pory nadal nie padało :)
I tu znów postój. Rower z przyczepką ciekawie wygląda na zdjęciu z ciężarówkami, co nie? :>
Też mam przyczepkę! :D© gustav
Już o 2-3 w nocy napotkałem pierwsze odcinki mokrych dróg. W ogóle w nocy zimno było. 11 stopni to najniższa temperatura na liczniku, jaką zaobserwowałem. Ubrany byłem we wszystko, co dawało poczucie ciepła - koszulka termo, golf, koszulka kolarska, kurtka, spodenki kolarskie i nawet spodenki 3/4 ^^
Też kryzys senny dawał się we znaki. Ponownie musiałem jakoś to przetrzymać. Kilka sekund jazdy z zamkniętymi oczami i otwarcie ich w celu poprawienia kierunku jazdy. Dobrze, że pasy jezdni (szczególnie boczne) po ich najechaniu wprawiały rower w wibracje, inaczej pewnie wjechałbym gdzieś do rowu eehh...
Tu już padało© gustav
W Słupsku DK6 znów zmienia się w ekspresową obwodnicę, więc znów kieruję się na centrum. Na wiadukcie czas na posiłek. I tam właśnie zaczyna po raz pierwszy padać, ale do ulewy jeszcze daleko było. Szybko chowam wszystko i kiedy zamierzam ruszyć dalej, przestaje padać... Dobry żarcik, Matko Naturo. Dobry Strasburger, nie ma co :D
Posiłek nad ekspresówką© gustav
Przed 6-tą znów zaczyna padać, ale już na dłużej. Czarne chmury przede mną, nade mną. Wszędzie! :/
Zjeżdżam na stację. Biorę cały mój ekwipunek z jedzeniem i idę do baru zjeść, ogrzać się. Pani sprzedawczyni, widząc mój stan, przynosi mi gorącą herbatę i żurek. Za darmo! Mówi, że też jeździ rowerem, a rowerzyści powinni sobie pomagać ;) Coś pięknego. Siedziałem tam chyba z niecałą godzinę. Raz padało, raz nie...
W końcu decyduję się ruszyć dalej. W kierunku jazdy ciemne chmury, obawiam się najgorszego :( I faktycznie, zaczyna padać. W końcu deszczyk zamienia się w ulewę. Trwało to kilkadziesiąt minut. Już żałowałem, że nie przeczekałem tego na stacji... Ale jechałem dalej. Wbijam na pierwszy napotkany przystanek w celu zmiany skarpet. Bo o zachorowanie w takim przypadku bardzo łatwo. Wtedy to pojawia się patent na worki :D Przez worki wilgoć raczej nie przejdzie, więc może się udać dojechać do celu bez ryzyka przeziębienia.
Patent na suchość :D© gustav
Zrobiłem kilkanaście kilometrów, już przestawało padać, rozjaśniało się, ale nadal czułem sporą wilgoć w butach. Zjeżdżam na kolejny postój. Tym razem do butów wkładam suche szmatki, zakładam kolejne suche skarpety (chyba z 2-3 pary!), nowe suche worki. Wtedy byłem cholernie zdenerwowany na wszystko. Nic mi się już nie chciało. Nawet już na jedzenie nie mogłem patrzeć. A dopiero było zrobione ze 240km. Jedynie brak deszczu nastawiał mnie optymistycznie do dalszej jazdy. No to jadę.
Na drodze robi się coraz większy ruch, miejscami brakuje niestety pobocza. Jedzie się nie za wygodnie :/ Im bliżej Trójmiasta, tym odczuwam coraz większy wznos terenu. Zaczynają pojawiać się w oddali... tzw. moreny. Jestem na Pomorzu, a czuję się, jakbym jechał gdzieś na samym południu kraju! Aż do przyjazdu do Gdyni nie robiłem już żadnych zdjęć, nie miałem na to ochoty, ale posłużę się zdjęciem z internetu, coś takiego:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d9/Kawcza_Góra1.JPG
Ok. 10-tej dojeżdżałem do Wejherowa; później Reda, Rumia, ciągle dwupasmówka z dużym ruchem ulicznym. Przed Gdynią ogromny korek, 3km spokojnie. Wszystko przez roboty drogowe na jednym z pasów. Omijałem środkiem wszystkie samochody, które mnie wcześniej wyprzedzały. Ależ uczucie! Rower górą! A ja ciągle jadę prosto aż pod mieszkanie, już było niedaleko.
Ok. 12-stej jestem już na miejscu. Odcinek, który był ''zaledwie'' połową trasy 1. etapu, wykończył mnie bardzo mocno. Nogi były w porządku, 4 litery, plecy, ręce też. Ale głód, wychłodzenie przez ulewę i podjazdy w terenach moren mnie wyniszczyły. Kilka minut później przyjechała właścicielka mieszkania, weszliśmy na 2. piętro, załatwiliśmy sprawy pobytu. Pozdrawiam Panią Izę i męża Macieja :)
Wypakowałem się, od razu poszedłem na zakupy do pobliskiego lidla, bo nie miałem już kompletnie nic do jedzenia, a tym bardziej do picia :/ Na obiad zrobiłem sobie makaron, wtankowałem w siebie litry wody, potem szybki prysznic i wreszcie do łózka uff! Pora na pełną regenerację. Dobranoc.
Mieszkałem przy głównej drodze. Do centrum i morza bardzo blisko :)
Widok z mieszkania© gustav
Etap z miejscowości Święta do Gdyni zajął mi 21h (mogłoby być krócej, gdyby nie deszcz; ale z drugiej strony mogło padać przez wiele godzin, więc chyba nie można narzekać).
Do kolekcji wpadło 31 nowych gmin.
Zakres temperatur na liczniku: 11-25
Patent na worki w butach zdał egzamin! :)
Jeśli coś mi się wspomni, to od razu dopiszę :)