BalticTour: Spełnić swe marzenia [etap 1.]
Sobota, 6 lipca 2013 Kategoria g) BalticTour 2013, d) Papa gore [500-699km]
Km: | 628.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 28:40 | km/h: | 21.91 |
Pr. maks.: | 41.50 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
''Jaki jest sens życia na tym świecie, jeśli nawet nie spróbujesz zrobić czegoś niesamowitego?''
Słowa Mario Novaka chyba najlepiej nadają się na rozpoczęcie całej relacji z mojej ultra-wyprawy rowerowej nad Bałtyk.
BalticTour - taka nazwa bardzo mi się podoba :) czyli próba spełnienia kilku moich rowerowych celów na ten sezon yyy rok! (nie lubię określenia ''sezon rowerowy'' - tzn. wyciągania roweru w kwietniu i chowania go w październiku. Jeśli przez zimę są dobre warunki do jazdy, to co stoi na przeszkodzie, by nie jeździć??). Te cele, a jednocześnie i marzenia, to dojechać nad nasze wybrzeże, zrobić 600km na raz, osiągnąć 10% gmin i być bliżej bariery 5-cio cyfrowego dystansu! I to właśnie taka wyprawa ''oferuje'' to wszystko na jednej tacy :)
BalticTour to zaplanowane 3 główne etapy, każdy do pokonania za jednym zamachem, bez spania:
1. Rybnik - Szczecin
2. Police - Gdynia
3. Gdynia - Rybnik
...oraz kilka wycieczek mniejszych/większych w miastach noclegowych w celu zwiedzenia miejsc wartych zobaczenia. Czyli jakieś 1700-1800km w prawie 2 tygodnie. A dlaczego tylko 2? Termin tej wyprawy to 5-18 lipca i właśnie do 18-ego do wieczoru mija termin oddania przyczepki właścicielom, którzy następnego dnia wyruszają w swoją podróż rowerową. Chyba nawet nie miałbym po co wracać do Rybnika, gdybym nie wyrobił się w terminie :D Serdecznie pozdrawiam właścicieli przyczepki i dziękuję jeszcze raz za jej użyczenie :)
Znalazły się osoby, którym gdy powiedziałem o przebiegu tej wyprawy, zaczęły uważać mnie za kogoś nienormalnego itp.
''Ty chcesz zajechać nad morze na raz i jeszcze wrócić? Przecież się wykończysz! Załatw sobie po drodze jakieś noclegi''. Uniwersalny przykład.
''Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz.''
600km na raz to jest już coś ponad miarę. I to jeszcze z przyczepką z załadowanym bagażem. Brzmi cholernie nieludzko. Długie dystanse - wciągnęły mnie doszczętnie i to mnie odróżnia od innych. Za każdym pobitym rekordem masz ochotę zrobić kolejny jeszcze dalej i dalej. Teraz trochę wspomnień :) To wszystko zaczęło się jakieś 3-4 lata temu. Pierwsze np. 150km i cieszyłem się jak dziecko, potem pobicie tego dystansu o głupie 20km i także niesamowita radość. W 2011r. pierwsze 200km przekroczone i potem chęć zrobienia 300km z kumplami do Krakowa. Nikt z nas nie wiedział, czy dotrwamy do końca, ale się udało! Z tą samą ekipą w zeszłym roku zaatakowaliśmy Wrocław i do kolekcji wpadło już 400km! Kumple już po tym dystansie chyba zakończyli kariery rowerowe (chociaż kto wie :D), a ja z kolei wiedziałem, że stać mnie na dużo dużo więcej. Niedawno z ekipą z Bikestats objechaliśmy Babią Górę. Słowacja, Zakopane - super wycieczka. Udało mi się zrobić 530km ale nadal to nie było jeszcze to... Obłęd! Zrobić ponad pół tysiąca km'ów i ciągle czuć niedosyt eehh... Apetyt rośnie w miarę jedzenia - to prawda. W tym roku musiałem zrobić te 600km i zobaczyć morze, w przeciwnym wypadku aż do następnej wiosny, lata chodziłbym z poczuciem ogromnego niezadowolenia, wręcz wk*******a (tak, o to słowo chodzi). Masz okazję, masz możliwości i nie wykorzystujesz tego. To jest bardzo nieodpowiednie dla Twojej świadomości.
''Chcesz być w czymś naprawdę dobry? Musisz mieć na tym punkcie obsesję, musisz się tym żywić, oddychać. Czujesz to? Jeśli nie - zapomnij o sukcesie''.
To są przykładowe teksty z filmików motywacyjnych. Mógłbym tutaj wszystkie przepisać, ale zamiast relacji wyszłoby coś w rodzaju trylogii. W moim głównym profilu jest link do moich ulubionych filmików motywacyjnych.
Dobra, to tyle na wstęp (chyba najdłuższy w mojej karierze na BS) :D Teraz opis będzie związany już bardziej z pierwszym etapem :)
Tak więc rodzina i znajomi musieli się pogodzić z moim 2-tygodniowym wyjazdem. Szanse, że ktokolwiek by mnie zatrzymał, wynosiły od zera do mniej więcej zera :D Jeszcze jakiś czas temu nie dopuszczałem myśli, że w taką trasę pojadę całkowicie sam; jednak, że taki drugi nienormalny jak ja się nie pojawił do towarzystwa, więc niestety zostałem bez wyboru - nie ma odwrotu i pojadę sam! Noclegi załatwione kilka dni wcześniej, więc pozostało tylko modlić się o sprzyjającą pogodę.
Czwartek, 4\7\13.
Z rana testowałem przyczepkę (jeden z poprzednich wpisów). Odczucia były optymistyczne. Po południu zakupy - jedzenie, mapa, 630g izotoniku w proszku, inne pierdoły... Wieczorem przyszła pora na pakowanie. Okazało się, że tego bagażu jest kilka kilogramów więcej niż zakładałem. 10-11kg wyszło woooow! W takiej trasie fajnie by było posłuchać muzyczki, więc ładuję przez usb pożyczoną od siostry empetrójkę, zgrywam w międzyczasie mjuzik, przychodzi czas testu i cholera jasna - empetrójka po włączeniu się od razy wyłącza. Chińskie pieroństwo aaaa nie mam na to nerwów, idę spać! Była godz. 23 jakoś... Będę musiał całą trasę jechać w zupełnej ciszy, słuchając tylko poruszających się samochodów...
Piątek, 5\7\13.
Pobudka przed 7-mą. Ależ uczucie - dziś zaczyna się najbardziej oczekiwane ''The Battle Royal'' w moim życiu i nie wiem, czy podołam... Ubieram się, pakuję resztę rzeczy. Na śniadanie 2 torebki kaszy, lecz nie dałem rady wszystkiego zjeść. Pogoda na dziś - niewielki wiatr z północy, pochmurno, 20-25 stopni, od zachodu przez cały kraj ma iść front z burzami, opadami... Wyjeżdżam o 8:25.
I motywująca bransoletka :)
Rower z zatankowanymi bidonami - 10kg; przyczepka - 7kg; torba z bagażem ''stałym'' - 10kg, + bagaż ''zmienny'', czyli pożywienie :)
Jadę na Racibórz. Już po jakiś 10km coś mi napęd nie działa tak jak powinien. Dzień wcześniej wymieniałem łańcuch. Okazało się, że w miejscu połączenia łańcucha nie było odpowiedniego luzu i przez to cały czas pojawiały się nieprzyjemne odgłosy, ale jakoś śrubokrętem udało się trochę zwiększyć luz i wszystko już było okej :)
Jako, że Racibórz ma średniej jakości drogi w centrum, jadę od razu na obwodnicę (która idzie przez południe miasta) i w ten oto sposób dodałem już sobie na start jakieś 4km gratis :D Dalej jadę na Opole. Na 50. kilometrze pierwszy postój na jedzonko.
70km i już zaczyna się pierwszy... kryzys! :/ Odczuwam zmęczenie mięśni czworogłowych. Nie za dobrze się zapowiada, ale jadę dalej. Mniej więcej w tym samym czasie przechodzą nade mną czarne chmury beee ale deszcz pada tylko przez kilkanaście minut. Wiatr o niewielkiej sile z północy, tak jak przepowiadali w prognozach.
Teraz absurd, którego nie jestem w stanie pojąć. Jedziesz drogą i nagle ot tak pojawia się znak zakazu jazdy dla m.in. rowerzystów... Od Raciborza przez dobre 30km możesz się poruszać tą krajówką, a naraz na odcinku może ze 3km już nie możesz... Czym ten ''zakazany'' odcinek się różnił się od reszty drogi? Nie wiem. Ten sam asfalt, te same pola, drzewa w okolicy ehh... Masz do wyboru: albo jesteś kimś przestrzegającym przepisów i szukasz objazdów\alternatywnych dróg (nie jesteś stąd, więc prawdopodobnie nie znasz takich dróg...) albo jedziesz pod zakaz. Ja nie miałem wyboru niestety - 2. opcja tylko. Nie ma czasu myśleć, gdzie by tu indziej jechać, mam ustaloną trasę i nie zamierzam robić dziesiątek km'ów objazdów!
W Opolu wpadam do spożywczego po uzupełnienie ''paliwa''. Jestem tam dobre pół godziny. Oczywiście pani sprzedawczyni, gdy się dowiedziała gdzie jadę - reakcja chyba do przewidzenia :D Ale dostałem w prezencie kołoczyk (czy tam drożdżówkę, kto jak woli :P) i coś do picia :)
Potem zmęczenie w nogach przemija chyba całkowicie, jedzie mi się bardzo dobrze.
W trasie na Namysłów przy drodze biegnie ścieżka rowerowa (dobre 10km), ja jednak decyduję się jechać drogą. Ta ścieżka to chodnik, momentami nierówny, z krawężnikami przy skrzyżowaniach. A jechać po czymś takim rowerem szosowym z twardymi oponami i przyczepką... no comment. 3 typki w samochodach (na multum, którzy mnie wyprzedzali na tym odcinku ok. 10km) już mieli do mnie problem, że jadę drogą. Ciekawe, czy oni zawsze jeżdżą 50 w zabudowanym. Takich to trzeba olewać i tyle.
Wiadomo, jeśli był po drodze jakiś sklep spożywczy, to robiłem zakupy. Ale ceny w jednym sklepie były kosmiczne - pączek niecałe 2zł i ciemny chlebek za dobre 5zł... ten sam chleb w Opolu kosztował o połowę taniej :D
Do wieczoru jechało się znakomicie :)
W okolicach 300km dopada mnie drugi wyraźny kryzys - ból pleców, ale taki porządny ból :/ Musiałem zjechać na jakiś parking i się położyłem na ławkę na dobre 10min. Trochę pomogło. W międzyczasie podszedł do mnie jakiś gościu - rowerzysta z Malborka; porozmawialiśmy chwilę. Też jeździ w dalsze, kilkudniowe trasy, ale takich jak ja, to raczej nie :>
Nic, jadę dalej. Po niedługim czasie plecy przestają boleć. Ale już tak od 1-2 w nocy dopada mnie kolejny kryzys - kryzys spania. Aaaahhh tego nie lubię. Bo to zawsze trwa aż do do momentu, kiedy słońce wyjdzie już nad horyzont... Zamykam oczy, otwieram i tak w kółko; trzeba przetrwać, nie ma to tamto!
O ok. 5-tej rano już byłem przed Poznaniem. Dobrze, że przed ekspresówką był zjazd, bo inaczej... nie miałbym wyboru :D
Tam gdzieś przy drodze zrobiłem sobie odpoczynek. Spać mi się chciało cholernie! Obok mnie łąka, słońce wschodzi, nic tyko się położyć i spać... Ale na to mogę sobie pozwolić dopiero w Szczecinie :/
Poznań zdobyty!
Gdzieś w mieście wbijam na stację po wodę i coś zjeść. 375km zrobione, jeszcze pamiętam. Tam pojawia się trzeci kryzys - kryzys jedzenia. Byłem głodny, zjadłem kawałeczek chleba, batonik i zaczęło mi się robić niedobrze, cholernie niedobrze :( Dobrze, że byłem metr od kosza na śmieci... Podszedł do mnie taksówkarz i porozmawialiśmy. Bardzo religijny człowiek, dał mi swój obrazek i powiedział: ''Módl się, odmawiaj sobie różaniec, kiedy już będziesz miał dość, kiedy będziesz miał chwile zwątpienia, a na pewno dojedziesz do celu''. To mnie jakoś podbudowało. Dał mi wskazówki, jak wyjechać na drogę wylotową w kierunku Gorzowa. Więc jadę. Senność już mnie opuściła na dobre, nawet mogłem ze smakiem jeść cokolwiek :) Zaczyna mi się znów dobrze kręcić!
Na tej krajówce jechało mi się świetnie, momentami przyśpieszałem tempo; była już ta świadomość, że jest się już co raz bliżej celu :)
Przy zjeździe na DW 160 wbijam do sklepu na ciut większy postój. Kupiłem kilka batonów, wody i 4 kołoczki ^^ ale one były tak smaczne, że same batony wymieniłem na kilka kołoczków hihi. Pani sprzedawczyni także bardzo miła osoba, pogadaliśmy o mej podróży, jej reakcja o moim wyczynie jak u każdej osoby, z którą rozmawiałem w trasie :D Również dostałem gratisowy prowiant na drogę; bardzo fajne uczucie, kiedy ktoś ci pomaga w jakikolwiek sposób :)
Teraz pozostaje tylko wojewódzka 160 biegnąca do krajówki, która prowadzi prosto na Szczecin. Teren zaczyna się wznosić, bardzo długo jadę pod górkę 0.o Lekko 10-15km. Ale momentami nogi mi tak zajembiście kręciły, że na tym podjeździe prędkość dochodziła do 30km\h!! (wykorzystywałem możliwości zestawu SPD hehe). Pełne słońce, temperatura w granicach 30-33 stopni na liczniku.
Ale jak to droga wojewódzka, szanse na równą nawierzchnię wynoszą 50\50, kostka na długości dobrych 2-ów km-ów... terapię wstrząsową miałem darmową ehehe
Dojeżdżając do 500km, zaczyna się najgorszy chyba kryzys, a raczej 2 na raz: 4 litery już miały dość, ale to tam małe piwo, bo jazda na stojąco redukowała niewygodę. Cholernie zaczęły mnie boleć mięśnie czworogłowe; takiego bólu ze zmęczenia chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Momentami robiłem co kilkadziesiąt minut przerwy. Miałem już myśli, że idę na nocleg do pierwszego lepszego domu, może mnie ktoś przyjmie, bo nie dojadę do Szczecina. ALE te chwile zwątpienia były tylko chwilowe. Zaczynam dopiero po takim czasie jazdy
używać mięśni dwugłowych jako mięśni napędzających, bo czworogłowe były już zajechane na maxa. 90\10 - taki był stosunek używania tych mięśni. Mieć zestaw SPD to jest super sprawa :) I w tym samym czasie zaczynam znów się motywować poprzez wspominanie tekstów z filmików motywacyjnych! Przez prawie 100km, praktycznie aż do dojechania do granic Szczecina.
''Jeśli chcesz osiągnąć sukces, czeka cię przeprawa przez krainę bólu, krainę wszystkiego, co zdemotywuje cię do dalszego działania''.
Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym nie dojechał do celu!! Musiałem nap*******ć
ile sił!!
I dałem radę! Ponad 100km w męczarniach, w miarę wysokiej temperaturze, ale szczęśliwy. Dojeżdżając do granic Szczecina, jest niecałe 610km, pierwszy cel spełniony! A jeszcze trzeba dojechać do centrum do akademiku, więc jeszcze trochę jest :>
Tam dojechałem przed. 23-cią, bo co chwilę musiałem się pytać o drogę.
Wyszło 628km, coś niesamowitego! Ale ta informacja nie dochodzi jeszcze do mnie całkowicie, nie wiem dlaczego... Może byłem tak mocno zmotywowany i znałem na tyle swoje możliwości, że wiedziałem, że tego dokonam? Trudno powiedzieć.
Tutaj w akademiku tylko jeden nocleg, jutro przeprowadzam się w znacznie tańsza kwaterę do Polic :) Od jutra dopiero był wolny termin.
Czasy każdej setki:
100km - 4:34
200km - 8:56
300km - 13:20
400km - 17:48
500km - 22:18
600km - 27:05
628km - 28:40
Czas całkowity: ok. 38h.
Zakres temperatur na liczniku: od 16' w nocy do 33' w dzień.
~40 nowych gmin do kolekcji :>
Gdybym jechał w takim samym czasie bez przyczepki, prawdopodobnie przekroczyłbym barierę 700km! Tak więc już chyba wiadomo, co będzie moim głównym celem na przyszły rok. Na ten rok 600km wystarczy z pewnością! :)
Dla tej wyprawy, bardzo szczególnej dla mnie, specjalnie utworzyłem osobną kategorię pod tą samą nazwą :)
Jeśli coś istotnego mi się jeszcze przypomni, to od razu zaktualizuję :)
Słowa Mario Novaka chyba najlepiej nadają się na rozpoczęcie całej relacji z mojej ultra-wyprawy rowerowej nad Bałtyk.
BalticTour - taka nazwa bardzo mi się podoba :) czyli próba spełnienia kilku moich rowerowych celów na ten sezon yyy rok! (nie lubię określenia ''sezon rowerowy'' - tzn. wyciągania roweru w kwietniu i chowania go w październiku. Jeśli przez zimę są dobre warunki do jazdy, to co stoi na przeszkodzie, by nie jeździć??). Te cele, a jednocześnie i marzenia, to dojechać nad nasze wybrzeże, zrobić 600km na raz, osiągnąć 10% gmin i być bliżej bariery 5-cio cyfrowego dystansu! I to właśnie taka wyprawa ''oferuje'' to wszystko na jednej tacy :)
BalticTour to zaplanowane 3 główne etapy, każdy do pokonania za jednym zamachem, bez spania:
1. Rybnik - Szczecin
2. Police - Gdynia
3. Gdynia - Rybnik
...oraz kilka wycieczek mniejszych/większych w miastach noclegowych w celu zwiedzenia miejsc wartych zobaczenia. Czyli jakieś 1700-1800km w prawie 2 tygodnie. A dlaczego tylko 2? Termin tej wyprawy to 5-18 lipca i właśnie do 18-ego do wieczoru mija termin oddania przyczepki właścicielom, którzy następnego dnia wyruszają w swoją podróż rowerową. Chyba nawet nie miałbym po co wracać do Rybnika, gdybym nie wyrobił się w terminie :D Serdecznie pozdrawiam właścicieli przyczepki i dziękuję jeszcze raz za jej użyczenie :)
Znalazły się osoby, którym gdy powiedziałem o przebiegu tej wyprawy, zaczęły uważać mnie za kogoś nienormalnego itp.
''Ty chcesz zajechać nad morze na raz i jeszcze wrócić? Przecież się wykończysz! Załatw sobie po drodze jakieś noclegi''. Uniwersalny przykład.
''Ludzie nie potrafią sami czegoś zrobić, więc mówią, że Ty też nie możesz.''
600km na raz to jest już coś ponad miarę. I to jeszcze z przyczepką z załadowanym bagażem. Brzmi cholernie nieludzko. Długie dystanse - wciągnęły mnie doszczętnie i to mnie odróżnia od innych. Za każdym pobitym rekordem masz ochotę zrobić kolejny jeszcze dalej i dalej. Teraz trochę wspomnień :) To wszystko zaczęło się jakieś 3-4 lata temu. Pierwsze np. 150km i cieszyłem się jak dziecko, potem pobicie tego dystansu o głupie 20km i także niesamowita radość. W 2011r. pierwsze 200km przekroczone i potem chęć zrobienia 300km z kumplami do Krakowa. Nikt z nas nie wiedział, czy dotrwamy do końca, ale się udało! Z tą samą ekipą w zeszłym roku zaatakowaliśmy Wrocław i do kolekcji wpadło już 400km! Kumple już po tym dystansie chyba zakończyli kariery rowerowe (chociaż kto wie :D), a ja z kolei wiedziałem, że stać mnie na dużo dużo więcej. Niedawno z ekipą z Bikestats objechaliśmy Babią Górę. Słowacja, Zakopane - super wycieczka. Udało mi się zrobić 530km ale nadal to nie było jeszcze to... Obłęd! Zrobić ponad pół tysiąca km'ów i ciągle czuć niedosyt eehh... Apetyt rośnie w miarę jedzenia - to prawda. W tym roku musiałem zrobić te 600km i zobaczyć morze, w przeciwnym wypadku aż do następnej wiosny, lata chodziłbym z poczuciem ogromnego niezadowolenia, wręcz wk*******a (tak, o to słowo chodzi). Masz okazję, masz możliwości i nie wykorzystujesz tego. To jest bardzo nieodpowiednie dla Twojej świadomości.
''Chcesz być w czymś naprawdę dobry? Musisz mieć na tym punkcie obsesję, musisz się tym żywić, oddychać. Czujesz to? Jeśli nie - zapomnij o sukcesie''.
To są przykładowe teksty z filmików motywacyjnych. Mógłbym tutaj wszystkie przepisać, ale zamiast relacji wyszłoby coś w rodzaju trylogii. W moim głównym profilu jest link do moich ulubionych filmików motywacyjnych.
Dobra, to tyle na wstęp (chyba najdłuższy w mojej karierze na BS) :D Teraz opis będzie związany już bardziej z pierwszym etapem :)
Tak więc rodzina i znajomi musieli się pogodzić z moim 2-tygodniowym wyjazdem. Szanse, że ktokolwiek by mnie zatrzymał, wynosiły od zera do mniej więcej zera :D Jeszcze jakiś czas temu nie dopuszczałem myśli, że w taką trasę pojadę całkowicie sam; jednak, że taki drugi nienormalny jak ja się nie pojawił do towarzystwa, więc niestety zostałem bez wyboru - nie ma odwrotu i pojadę sam! Noclegi załatwione kilka dni wcześniej, więc pozostało tylko modlić się o sprzyjającą pogodę.
Czwartek, 4\7\13.
Z rana testowałem przyczepkę (jeden z poprzednich wpisów). Odczucia były optymistyczne. Po południu zakupy - jedzenie, mapa, 630g izotoniku w proszku, inne pierdoły... Wieczorem przyszła pora na pakowanie. Okazało się, że tego bagażu jest kilka kilogramów więcej niż zakładałem. 10-11kg wyszło woooow! W takiej trasie fajnie by było posłuchać muzyczki, więc ładuję przez usb pożyczoną od siostry empetrójkę, zgrywam w międzyczasie mjuzik, przychodzi czas testu i cholera jasna - empetrójka po włączeniu się od razy wyłącza. Chińskie pieroństwo aaaa nie mam na to nerwów, idę spać! Była godz. 23 jakoś... Będę musiał całą trasę jechać w zupełnej ciszy, słuchając tylko poruszających się samochodów...
Pakowanie gratów :D© gustav
Piątek, 5\7\13.
Pobudka przed 7-mą. Ależ uczucie - dziś zaczyna się najbardziej oczekiwane ''The Battle Royal'' w moim życiu i nie wiem, czy podołam... Ubieram się, pakuję resztę rzeczy. Na śniadanie 2 torebki kaszy, lecz nie dałem rady wszystkiego zjeść. Pogoda na dziś - niewielki wiatr z północy, pochmurno, 20-25 stopni, od zachodu przez cały kraj ma iść front z burzami, opadami... Wyjeżdżam o 8:25.
Rybnik pozdrawia!© gustav
Tuż przed wyjazdem© gustav
I motywująca bransoletka :)
Pokaż serce do walki!© gustav
Rower z zatankowanymi bidonami - 10kg; przyczepka - 7kg; torba z bagażem ''stałym'' - 10kg, + bagaż ''zmienny'', czyli pożywienie :)
Jadę na Racibórz. Już po jakiś 10km coś mi napęd nie działa tak jak powinien. Dzień wcześniej wymieniałem łańcuch. Okazało się, że w miejscu połączenia łańcucha nie było odpowiedniego luzu i przez to cały czas pojawiały się nieprzyjemne odgłosy, ale jakoś śrubokrętem udało się trochę zwiększyć luz i wszystko już było okej :)
Jako, że Racibórz ma średniej jakości drogi w centrum, jadę od razu na obwodnicę (która idzie przez południe miasta) i w ten oto sposób dodałem już sobie na start jakieś 4km gratis :D Dalej jadę na Opole. Na 50. kilometrze pierwszy postój na jedzonko.
Pierwszy postój© gustav
Dabyl blaster :D© gustav
70km i już zaczyna się pierwszy... kryzys! :/ Odczuwam zmęczenie mięśni czworogłowych. Nie za dobrze się zapowiada, ale jadę dalej. Mniej więcej w tym samym czasie przechodzą nade mną czarne chmury beee ale deszcz pada tylko przez kilkanaście minut. Wiatr o niewielkiej sile z północy, tak jak przepowiadali w prognozach.
Teraz absurd, którego nie jestem w stanie pojąć. Jedziesz drogą i nagle ot tak pojawia się znak zakazu jazdy dla m.in. rowerzystów... Od Raciborza przez dobre 30km możesz się poruszać tą krajówką, a naraz na odcinku może ze 3km już nie możesz... Czym ten ''zakazany'' odcinek się różnił się od reszty drogi? Nie wiem. Ten sam asfalt, te same pola, drzewa w okolicy ehh... Masz do wyboru: albo jesteś kimś przestrzegającym przepisów i szukasz objazdów\alternatywnych dróg (nie jesteś stąd, więc prawdopodobnie nie znasz takich dróg...) albo jedziesz pod zakaz. Ja nie miałem wyboru niestety - 2. opcja tylko. Nie ma czasu myśleć, gdzie by tu indziej jechać, mam ustaloną trasę i nie zamierzam robić dziesiątek km'ów objazdów!
Ja wam dam zakaz dla rowerów!© gustav
W Opolu wpadam do spożywczego po uzupełnienie ''paliwa''. Jestem tam dobre pół godziny. Oczywiście pani sprzedawczyni, gdy się dowiedziała gdzie jadę - reakcja chyba do przewidzenia :D Ale dostałem w prezencie kołoczyk (czy tam drożdżówkę, kto jak woli :P) i coś do picia :)
Tradycyjny GPS© gustav
Potem zmęczenie w nogach przemija chyba całkowicie, jedzie mi się bardzo dobrze.
W trasie na Namysłów przy drodze biegnie ścieżka rowerowa (dobre 10km), ja jednak decyduję się jechać drogą. Ta ścieżka to chodnik, momentami nierówny, z krawężnikami przy skrzyżowaniach. A jechać po czymś takim rowerem szosowym z twardymi oponami i przyczepką... no comment. 3 typki w samochodach (na multum, którzy mnie wyprzedzali na tym odcinku ok. 10km) już mieli do mnie problem, że jadę drogą. Ciekawe, czy oni zawsze jeżdżą 50 w zabudowanym. Takich to trzeba olewać i tyle.
Droga w jakimś lesie© gustav
Wiatraki niewiadomo gdzie© gustav
Przyczepka w ruchu© gustav
Jakieś tam pod wieczór© gustav
Słitaśnieee© gustav
Wiadomo, jeśli był po drodze jakiś sklep spożywczy, to robiłem zakupy. Ale ceny w jednym sklepie były kosmiczne - pączek niecałe 2zł i ciemny chlebek za dobre 5zł... ten sam chleb w Opolu kosztował o połowę taniej :D
Sebek je chlebek :)© gustav
Do wieczoru jechało się znakomicie :)
Zachód słońca© gustav
Posiłek na stacji© gustav
Sprzęt w nocnej osłonie© gustav
Esencja nocnej jazdy© gustav
W okolicach 300km dopada mnie drugi wyraźny kryzys - ból pleców, ale taki porządny ból :/ Musiałem zjechać na jakiś parking i się położyłem na ławkę na dobre 10min. Trochę pomogło. W międzyczasie podszedł do mnie jakiś gościu - rowerzysta z Malborka; porozmawialiśmy chwilę. Też jeździ w dalsze, kilkudniowe trasy, ale takich jak ja, to raczej nie :>
Nic, jadę dalej. Po niedługim czasie plecy przestają boleć. Ale już tak od 1-2 w nocy dopada mnie kolejny kryzys - kryzys spania. Aaaahhh tego nie lubię. Bo to zawsze trwa aż do do momentu, kiedy słońce wyjdzie już nad horyzont... Zamykam oczy, otwieram i tak w kółko; trzeba przetrwać, nie ma to tamto!
O ok. 5-tej rano już byłem przed Poznaniem. Dobrze, że przed ekspresówką był zjazd, bo inaczej... nie miałbym wyboru :D
Przed Poznaniem© gustav
Wschód słońca© gustav
Tam gdzieś przy drodze zrobiłem sobie odpoczynek. Spać mi się chciało cholernie! Obok mnie łąka, słońce wschodzi, nic tyko się położyć i spać... Ale na to mogę sobie pozwolić dopiero w Szczecinie :/
Takie tam, na postoju© gustav
Insekt i chips :D© gustav
Poznań zdobyty!
Oficjalnie w Poznaniu© gustav
Gdzieś w mieście wbijam na stację po wodę i coś zjeść. 375km zrobione, jeszcze pamiętam. Tam pojawia się trzeci kryzys - kryzys jedzenia. Byłem głodny, zjadłem kawałeczek chleba, batonik i zaczęło mi się robić niedobrze, cholernie niedobrze :( Dobrze, że byłem metr od kosza na śmieci... Podszedł do mnie taksówkarz i porozmawialiśmy. Bardzo religijny człowiek, dał mi swój obrazek i powiedział: ''Módl się, odmawiaj sobie różaniec, kiedy już będziesz miał dość, kiedy będziesz miał chwile zwątpienia, a na pewno dojedziesz do celu''. To mnie jakoś podbudowało. Dał mi wskazówki, jak wyjechać na drogę wylotową w kierunku Gorzowa. Więc jadę. Senność już mnie opuściła na dobre, nawet mogłem ze smakiem jeść cokolwiek :) Zaczyna mi się znów dobrze kręcić!
Gdzie tam Szczecin© gustav
Na starej autostradzie© gustav
Jak nie lasy, to pola© gustav
Na tej krajówce jechało mi się świetnie, momentami przyśpieszałem tempo; była już ta świadomość, że jest się już co raz bliżej celu :)
Przy zjeździe na DW 160 wbijam do sklepu na ciut większy postój. Kupiłem kilka batonów, wody i 4 kołoczki ^^ ale one były tak smaczne, że same batony wymieniłem na kilka kołoczków hihi. Pani sprzedawczyni także bardzo miła osoba, pogadaliśmy o mej podróży, jej reakcja o moim wyczynie jak u każdej osoby, z którą rozmawiałem w trasie :D Również dostałem gratisowy prowiant na drogę; bardzo fajne uczucie, kiedy ktoś ci pomaga w jakikolwiek sposób :)
Teraz pozostaje tylko wojewódzka 160 biegnąca do krajówki, która prowadzi prosto na Szczecin. Teren zaczyna się wznosić, bardzo długo jadę pod górkę 0.o Lekko 10-15km. Ale momentami nogi mi tak zajembiście kręciły, że na tym podjeździe prędkość dochodziła do 30km\h!! (wykorzystywałem możliwości zestawu SPD hehe). Pełne słońce, temperatura w granicach 30-33 stopni na liczniku.
Ale jak to droga wojewódzka, szanse na równą nawierzchnię wynoszą 50\50, kostka na długości dobrych 2-ów km-ów... terapię wstrząsową miałem darmową ehehe
Droga wojewódzka 160© gustav
Droga wojewódzka 160© gustav
Dojeżdżając do 500km, zaczyna się najgorszy chyba kryzys, a raczej 2 na raz: 4 litery już miały dość, ale to tam małe piwo, bo jazda na stojąco redukowała niewygodę. Cholernie zaczęły mnie boleć mięśnie czworogłowe; takiego bólu ze zmęczenia chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Momentami robiłem co kilkadziesiąt minut przerwy. Miałem już myśli, że idę na nocleg do pierwszego lepszego domu, może mnie ktoś przyjmie, bo nie dojadę do Szczecina. ALE te chwile zwątpienia były tylko chwilowe. Zaczynam dopiero po takim czasie jazdy
używać mięśni dwugłowych jako mięśni napędzających, bo czworogłowe były już zajechane na maxa. 90\10 - taki był stosunek używania tych mięśni. Mieć zestaw SPD to jest super sprawa :) I w tym samym czasie zaczynam znów się motywować poprzez wspominanie tekstów z filmików motywacyjnych! Przez prawie 100km, praktycznie aż do dojechania do granic Szczecina.
''Jeśli chcesz osiągnąć sukces, czeka cię przeprawa przez krainę bólu, krainę wszystkiego, co zdemotywuje cię do dalszego działania''.
Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym nie dojechał do celu!! Musiałem nap*******ć
ile sił!!
Ostatnia prosta© gustav
Szczecin zdobyty!© gustav
I dałem radę! Ponad 100km w męczarniach, w miarę wysokiej temperaturze, ale szczęśliwy. Dojeżdżając do granic Szczecina, jest niecałe 610km, pierwszy cel spełniony! A jeszcze trzeba dojechać do centrum do akademiku, więc jeszcze trochę jest :>
Tam dojechałem przed. 23-cią, bo co chwilę musiałem się pytać o drogę.
Wyszło 628km, coś niesamowitego! Ale ta informacja nie dochodzi jeszcze do mnie całkowicie, nie wiem dlaczego... Może byłem tak mocno zmotywowany i znałem na tyle swoje możliwości, że wiedziałem, że tego dokonam? Trudno powiedzieć.
Tutaj w akademiku tylko jeden nocleg, jutro przeprowadzam się w znacznie tańsza kwaterę do Polic :) Od jutra dopiero był wolny termin.
Pokój w akademiku© gustav
Czasy każdej setki:
100km - 4:34
200km - 8:56
300km - 13:20
400km - 17:48
500km - 22:18
600km - 27:05
628km - 28:40
Czas całkowity: ok. 38h.
Zakres temperatur na liczniku: od 16' w nocy do 33' w dzień.
~40 nowych gmin do kolekcji :>
Gdybym jechał w takim samym czasie bez przyczepki, prawdopodobnie przekroczyłbym barierę 700km! Tak więc już chyba wiadomo, co będzie moim głównym celem na przyszły rok. Na ten rok 600km wystarczy z pewnością! :)
Dla tej wyprawy, bardzo szczególnej dla mnie, specjalnie utworzyłem osobną kategorię pod tą samą nazwą :)
Jeśli coś istotnego mi się jeszcze przypomni, to od razu zaktualizuję :)
komentarze
Fajna wycieczka, gratuluję pokonania słabości. Co do pierwszej nocki, to dziwię się, że się kawą nie wspomagałeś. Mi to wystarcza na pierwszą noc, gorzej jest zwykle z drugą.
Szczecin-Poznań też mi się najlepiej jechało przez Dobiegniew, fajna trasa :) chesteroni - 18:43 środa, 24 lipca 2013 | linkuj
Szczecin-Poznań też mi się najlepiej jechało przez Dobiegniew, fajna trasa :) chesteroni - 18:43 środa, 24 lipca 2013 | linkuj
Fajna relacja i piekielny mega trip! Czekałem na tę relację, bo byłem ciekaw jak spisywała się przyczepka :) Wielki szacun!
emotive - 11:01 niedziela, 21 lipca 2013 | linkuj
Re-we-lac-ja! Gdyby ktoś mnie zapytał kogo stać na taki wyczyn ze znanych mi bajkerów, bez dwóch zdań wskazałbym Ciebie jako głównego faworyta! To się musiało udać! Tym większy respekt za zwalczenie tylu kryzysów i słabości!
k4r3l - 22:09 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
Seba GIGANTYCZNE GRATY!!!!! Kurcze wiedziałem, że tego dokonasz, w końcu jesteś RYBNICKIM TERMINATOREM!!! WIELKI SZACUN!!!!
jakubiszon - 21:32 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
To żeś pojechał. Ciekawe na jak długo ci starczy?:) Wielkie gratulacje
daniel3ttt - 20:28 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
Na tą relację czekałem z niecierpliwością jednocześnie trzymałem kciuki aby się udało.
Wielki szacunek, niebywały wyczyn bo nie sztuką jest jechać w peletonie na kole robiąc kółeczka 100-150km i chwalić się, że przejechałem na raz 600km.
Pierwszą część relacjii czytało się bardzo przyjemnie, obszerny opis, to jest coś co lubię:)
Wpomniałeś kilka razy, że ludzie byli zdziwieni jak powiedziałeś im dokąd zmierzasz, ja coś tam jeżdżę i dla mnie jako rowerzysty jest to niesamowity wyczyn, praktycznie nierealny a dziwisz się zwykłym ludziom co na rowerze jeżdżą tylko do sklepu lub pracy:)
Główny czynnik, który zadecydował o sukcesie tej wyprawy to pewnie zawartość tej czerwonej puchy, iso active tylko tak dla zmyłki a pewnie miałeś tam koks od Froome''''a hehe.
Zastanawia mnie ile godzin spałeś po pierwszym etapie?
Czekam na kolejne części relacjii:) gratki jeszcze raz coś niesamowitego:) nachaj - 19:00 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
Wielki szacunek, niebywały wyczyn bo nie sztuką jest jechać w peletonie na kole robiąc kółeczka 100-150km i chwalić się, że przejechałem na raz 600km.
Pierwszą część relacjii czytało się bardzo przyjemnie, obszerny opis, to jest coś co lubię:)
Wpomniałeś kilka razy, że ludzie byli zdziwieni jak powiedziałeś im dokąd zmierzasz, ja coś tam jeżdżę i dla mnie jako rowerzysty jest to niesamowity wyczyn, praktycznie nierealny a dziwisz się zwykłym ludziom co na rowerze jeżdżą tylko do sklepu lub pracy:)
Główny czynnik, który zadecydował o sukcesie tej wyprawy to pewnie zawartość tej czerwonej puchy, iso active tylko tak dla zmyłki a pewnie miałeś tam koks od Froome''''a hehe.
Zastanawia mnie ile godzin spałeś po pierwszym etapie?
Czekam na kolejne części relacjii:) gratki jeszcze raz coś niesamowitego:) nachaj - 19:00 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
zajefajny trip . przydałaby sie oponka o mniejszych oporach do przyczepki
tomecki - 14:48 sobota, 20 lipca 2013 | linkuj
Komentuj