Wpisy archiwalne w kategorii
e) Papa zgorano [700-999km]
Dystans całkowity: | 4769.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 192:31 |
Średnia prędkość: | 24.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Suma podjazdów: | 7820 m |
Suma kalorii: | 65535 kcal |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 794.96 km i 32h 05m |
Więcej statystyk |
Stóg Izerski - Karkonoska
Piątek, 7 sierpnia 2020 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 785.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 34:15 | km/h: | 22.92 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Avaine | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bydzie filmik niedługo.. ;)
Bielsko - Świnoujście PO ROBOCIE ;)
Sobota, 20 lipca 2019 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 725.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 25:10 | km/h: | 28.81 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: Avaine | Aktywność: Jazda na rowerze |
+22gminy uff w końcu hehe. Fajnie było, jest co wspominać, mimo że rekordowo krótki wypad na wybrzeże, ale z rekordową średnią 29.1 na 706km to już spoko nawet :)
YouTubowe spotkanie i potem już był hardkor pogodowo-kilometrowy
Sobota, 20 października 2018 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 706.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 28:00 | km/h: | 25.21 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | HRavg | ||
65535: | 65535kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: FastBack 5.8 Custom | Aktywność: Jazda na rowerze |
Skopiowane z relacji z faceeeeeeboooock: :)
/gustavultracyclist
No to parę słów. Wiele znaczy się :)
Pogody w zeszłym tygodniu były iście letnie i takie też prawie miały być do tego piątku, więc wziąłem urlop w poniedziałek na ten dzień i zacząłem przygotowania do październikowego extremum na rowerze. Cel - odwiedzić znanych YouTuberów, by po prostu przybić pionę, pogadać i ewentualnie nagrać kontrowersje :) W czwartek wieczór prognozy nadal optymistyczne, zatem super. Ogólnie to wróciłem z roboty o 22:30, zasnąłem o północy, budzik na 5:30. Wyjazd punkt 7:00. Ja niewyspany, a pogoda dookoła mglista i 10stopni... Można powiedzieć - odcinek do Rudy Śląskiej prawie sprinterski, bo na DK1 do Pszczyny grzałem pod rekord, mimo załadowanego roweru. Ale zredukować prędzej czy później trza było. Wyjechałem z GOPu i od razu ulga, bo przepych w aglomeracji za duży. Mimo, że prawie południe, to mgły dalej dookoła i dalej 10-11st. Ojojoj... W Kłobucku pauza na obiad, który mnie pokonał, tzn - nie dałem rady zjeść całości ehehe. Ale lepiej nie dojeść niż nie pojeść :) No i potem ostatnie prawie 100km do spotkania tych tam znanych osobowości :) Teren płaski, proste po kilka kilometrów, wiatr nawet mocniej zawiewał z północnego zachodu, czyli było trudniej. Dodatkowo coś nogi zaczęły boleć, a dopiero 200km. Bolały tak samo, jak w połowie niedawnego half-everestingu -_- W międzyczasie po zmroku - zauważyłem samobójców na rowerach. Pierwszy cały na czarno, bez oświetlenia wiadomo. Drugi - ojciec dwóch dzieci, które jechały za nim. Wszyscy niewidoczni, także zero oświetlenia. Dzieci może nieświadome, ale facet jest debilem. Dojeżdżam do miasta Łask, trochę później, niż planowałem, tam czekają na mnie na stacji lokalni bajkerzy, tylko nie wiem czemu obok śmietników ehehe może taki zwyczaj lokalny? :) Rowerowe Porady & onthebike.com oraz Piotr, co w tym roku całą Polskę objechał dookoła, z wszystkimi województwami. Kontrowersji bardzo dużo od samego początku, będzie na filmie pewna część :P Wbijamy przy drodze do zajazdu czy tam baru, bo muszem zatankować do pełna, przy okazji kręcąc live'a :) Potem do byłego sponsora na kolejne tankowanie, na nocne kilometry. Ja oznajmiam, iż nie wracam zapowiedzianym śladem, ino muszę jeszcze "gdzieś" skoczyć :) No bo noga zaczęła się odblokowywać, a prognozy na noc i dzień kolejny - BEZ opadów. Zatem jadę na Wrocław, bo to takie sentymentalne miasto, które corocznie odwiedzam od 2012r, a w tym roku jeszcze nie byłem. Takie upieczenie dwóch kołoczków bez jagód na jednym rusztowaniu, czy jakoś tak ;) Noc wporzo, nadal 10-11st eheheh... ale już bez takich mgieł. 60km przed Wrocławiem, stacja w Międzyborzu przerwa na kawe i zapiekankę. Wcześniej ciut ciut kropiło, teraz już jest deszcz... stacja pojawiła sie w mega odpowiednim momencie. Zeszło z pół godziny i przestało padać, więc jadę. W razie czego w rejonie idą tory na Wrocław. Nooo, także tyle nt. prognoz pogody kilka godzin wcześniej. Ale jadę i jadę i nie pada. We Wrocku 7 rano, 450km, czyli równa doba. Na wyjeździe z miasta nawet się sucho robi, no to morale wróciły. A też wiatr nadal NW, zatem cała droga 250km do Bielska z wiatrem w plecy! No ale z 10km dalej znowu zaczyna kropić, lekko padać, potem przestaje.. I tak w kółko. Mocniej zaczyna padać za Oławą, gdzie staję na przystanku i znowu pauza... Ale po 15min ruszam. Pogoda nadal 10-11st... Docieram do Opola, nie pada, nawet niebo jakieś nie za ciemne, no to jadę nie na PKP, a na wyjazd na Racibórz. Droga w Remoncie, ale rowerem dało się przejechać. Skręcam na Kędzierzyn, by wybrać jednak płaski odcinek przez Kuźnię, bo rejon przed Raciborzem i aż do Rybnika to same podjazdy - wykończyłyby mnie. W Bierawie znowu zaczyna kropić, jadę prawie sprintem, ale wszystko już zimne i przemoczone, stopy lekko wymrożone... W Kuźni już deszcz... "to może zadzwonię i ktoś po mnie przyjedzie?" Takie myśli już były. Autodestrukcja. Znalazłem punkt gastronomiczny, wbijam, zamawiam herbatę no i rozwieszam wszystko mokre na grzejnikach. Po godzinie przestaje padać, więc ruszam na Rybnik. Nawet na moment na niebie się jaśniej zrobiło! -_- W Rybniku byzuch u familie. Ponowne suszenie i ładowanie paliwa. To był moment, że już się nie chciało wsiadać na rower. Ale paczam na kilka prognoz i jest okienko bezdeszczowe - no nie po to brałem urlop i dokładałem 200km na Wrocław, by skończyć na marnych 645km, kurka wodna! Przymulony, ale jadę. Drogi w miarę suche, zmęczenie przechodzi, jest dobrze! Żory, Pszczyna na sucho. Wbijam na DK1 i taka gigantyczna chmura nad [chyba] Bielskiem ehehe. Oby nie deszczowa. Nogi nie były już zdolne do sprintu, ale jak najbardziej były zdolne wykonać misję! W Bielsku nie pada uff! Dokręcam jeszcze z 3km przy osiedlu, by garmin pokazał 700km - trzeba! Mimo, że na liczniku 706km. Plan wykonany, system rozdupiony! #przepraszam :) Było już zimniej, 7,5st. Czasowo wyszło 40h brutto, średnia jazdy 25 z groszami, zatem prawie pół dnia postojów... bywa i tak :) Ale to się najbardziej zapamiętuje. Kryzysów z jedzeniem żadnych, co jest dość niespotykane. Nie licząc skutków deszczu, to bolała mnie szyja.. Teraz już wiem na pewno, że muszę wymienić moją ramę na taką o wygodnej geometrii endurance - może komuś zalega? Się rozpisałem, trailer zrobiłem, ma sens robić zatem pełnometrażową produkcję? :P
Owe 706km jest na 8. pozycji mojej top-listy wszechczasów xD
...ale na żarcie to wydałem chyba rekordową ilość złotówek 8)
BBBT 2018
Piątek, 3 sierpnia 2018 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 785.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 34:15 | km/h: | 22.93 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | °C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: FastBack 5.8 Custom | Aktywność: Jazda na rowerze |
...czyli Bielsko - Bieszczady - Bielsko TOUR ! :)
Jazda w systemie non stop - no sleep of kors - bo marzyło mi sie zrobiynie "ultra-everestingu" to roz (czyli rekord przewyższeń zrobiony!), a dwa - w końcu mom do kolekcji dystansów w hierarchii 100-1000km rajza o kilometrażu "7xx" :)
+24 gminy :)
Jazda w systemie non stop - no sleep of kors - bo marzyło mi sie zrobiynie "ultra-everestingu" to roz (czyli rekord przewyższeń zrobiony!), a dwa - w końcu mom do kolekcji dystansów w hierarchii 100-1000km rajza o kilometrażu "7xx" :)
+24 gminy :)
EastON: Welcome to hell
Piątek, 24 czerwca 2016 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 968.26 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 37:18 | km/h: | 25.96 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 620.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 6550m | Sprzęt: FastBack 5.8 Custom | Aktywność: Jazda na rowerze |
W skrócie, bo reszta wyjątkowo na piyrwszyj foto-audio-relacji:
- Lublin i Rzeszów w końcu zdobyte!
- +54 nowe gminy
- czas brutto: 47h40min - co jest niyspodziywanym rekordym...
- średnia na tym dystansie na poziomie 26, polepszono aż o 4km/h wzglyndym 1054 i 1200km...
- cały dystans całkowicie solo, non-support; przez chyba 3min. pogodołech yno ze spotkanym na trasie jednym kolarzym
- bez snu
- 1000km mogło być, ale po roz kolejny zbyt duże zapotrzebowanie na jedzynie na ostatnich 150km zniwelowało tyn plan... na kołoczki, żymły już niy szło se dziwać... a żodnyj restauracje [otwartyj] niy widziołech po drodze... :( Przez to czołgołech se du dom, na dodatek w burzowyj aurze.
- wg stravy - rekord przewyższyń na jednyj rajzie, pobity o 300m :)) Poprzednio Tour de Tatry 6255m
- co do FoF - morale poszły na maksymalny poziom! no i wiym, na co moga se pozwolić, a czego unikać.
- WELCOME TO HELL, czyli zakres tympyratur: w nocy 17-18, w dziyń w ciyniu 30-35, rekord 40 podczas jazdy! w słońcu pewno ze 50...
- przez całe 2 doby wiatr wioł ze wschodu, roz mocnij, roz słabij
- WSZYSTKI województwa już mom zdobyte rowerowo!
Gdyby miołech punkty żywnościowe na trasie, czas brutto pewnie by był na poziomie 44-45h hmm...
ERROR stravy na linii Tarnów - Kraków, wysłanie śladu w Oświęcimiu na orlenie... tutej "oryginał" przewyższyń: https://www.strava.com/routes/5425997
- Lublin i Rzeszów w końcu zdobyte!
- +54 nowe gminy
- czas brutto: 47h40min - co jest niyspodziywanym rekordym...
- średnia na tym dystansie na poziomie 26, polepszono aż o 4km/h wzglyndym 1054 i 1200km...
- cały dystans całkowicie solo, non-support; przez chyba 3min. pogodołech yno ze spotkanym na trasie jednym kolarzym
- bez snu
- 1000km mogło być, ale po roz kolejny zbyt duże zapotrzebowanie na jedzynie na ostatnich 150km zniwelowało tyn plan... na kołoczki, żymły już niy szło se dziwać... a żodnyj restauracje [otwartyj] niy widziołech po drodze... :( Przez to czołgołech se du dom, na dodatek w burzowyj aurze.
- wg stravy - rekord przewyższyń na jednyj rajzie, pobity o 300m :)) Poprzednio Tour de Tatry 6255m
- co do FoF - morale poszły na maksymalny poziom! no i wiym, na co moga se pozwolić, a czego unikać.
- WELCOME TO HELL, czyli zakres tympyratur: w nocy 17-18, w dziyń w ciyniu 30-35, rekord 40 podczas jazdy! w słońcu pewno ze 50...
- przez całe 2 doby wiatr wioł ze wschodu, roz mocnij, roz słabij
- WSZYSTKI województwa już mom zdobyte rowerowo!
Gdyby miołech punkty żywnościowe na trasie, czas brutto pewnie by był na poziomie 44-45h hmm...
ERROR stravy na linii Tarnów - Kraków, wysłanie śladu w Oświęcimiu na orlenie... tutej "oryginał" przewyższyń: https://www.strava.com/routes/5425997
Ciągle mało...
Niedziela, 18 sierpnia 2013 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 800.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 33:33 | km/h: | 23.85 |
Pr. maks.: | 60.00 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | HRavg | ||
: | kcal | Podjazdy: | 1270m | Sprzęt: Haibike Speed RC | Aktywność: Jazda na rowerze |
Taaa.. Od czego by tu zacząć? Nie przygotowałem sobie jakiegoś fajnego "przemówienia" na wstęp, jak to miałem zawsze zwyczaj przy szczególnych dla mnie wpisach. Po prostu - po "BalticTour" i poznaniu swoich możliwości wiedziałem, że jestem w stanie osiągnąć matematycznie dystans ponad 700km. Rzecz jasna, już bez spowalniającej przyczepki z bagażem. Ogólnie po osiągnięciu mych 628km powiedziałem sobie: "Na ten rok już to w zupełności wystarcza, na kolejne rekordy jeszcze przyjdzie czas". Wystarczyło na miesiąc... cały jaaa :D
Podboju stolicy jeszcze miesiąc, czy nawet tydzień temu, w ogóle nie miałem na myśli! Nawet kilka dni temu pisałem do poskramiacza Beskidów, Karela, że chętnie wpadłbym w jego tereny i niech załatwia już ekipę :D We wtorek, bądź w środę oglądałem pogodę i prognoza - weekend słoneczny. Se myślę: "No to się porobi fajne fotki na tle gór". A potem tak znikąd nachodzi mnie myśl, że skoro cały weekend ma być słoneczny, to może "wypada" zrobić coś bardziej "wymęczającego"? I wtedy pojawiają się pierwsze myśli o barierze 700km... A żeby to osiągnąć (i tym bardziej pozaliczać kolejne gminy; tak - to też moja choroba), to trzeba jechać gdzieś bardzo daleko. Warszawa? Idealnie! Miałem tamtędy wracać z Gdyni, ale czasu brakło. I jest to ostatnie miasto z Euro2012, w którym jeszcze nie byłem rowerowo. Bez roweru też nie byłem :P Chyba warto zaryzykować hehe. ALE żeby w ogóle wyruszyć, mając za sobą doświadczenie z BalticTour, musiałem zaopatrzyć się w empetrójkę. Bo jechać kilkadziesiąt godzin słuchając tylko szumu samochodów i roweru, to jest to coś bardzo dobijającego. W piątek zakupiłem owe mp3, koniecznie na baterie i wtedy już nie było wyjścia: jadę! (Kubo, ekipo z TdBabia i inni mi nieznani - z tymi górami się jeszcze dogadamy hehe).
W piątek przygotowałem rower pod długie trasy. W sobotę wstałem o jakoś 8:00. Na śniadanie worek kaszy, bułka i serek (do oporu). Ze sobą do jedzenia wziąłem 3 bułki, pączek, kołoczyk i jabłko. I kilka łyżeczek kawy w woreczku na drugą noc (jeśli dotrwam, to się może przydać hehe). Warto wspomnieć - nie brałem ze sobą żadnego izotoniku; i też w całej trasie nie planowałem jego zakupu, to miał być test porównawczy z innymi, długimi trasami. Z ubrania dodatkowo to koszula termo, golf, t-shirt i para zimowych skarpet. Wyjazd równo o 10:00.
Pogoda bajeczna, zero chmur na niebie. Za Gliwicami krótki postój, a tam na bramie ciekawy znak hehe. Może jakiś teren międzynarodowej organizacji? :D
Gdzieś na 70.km czułem, że nogi (a szczególnie łydki) są zbyt "naprężone". Zniżyłem siodełko o 1cm.
W Częstochowie pierwszy, większy postój w sklepiku. Obniżenie siodełka pomogło jak na razie. Niestety, podczas zatrzymywania się, z powodu nie wypięcia buta, się wywaliłem. W karierze po raz piąty... Guma ucierpiała eehhh...
Kupuję wodę, czekoladę, banany i bułki.
Wyjeżdżając po za Śląsk, zaczynały się już płaskie tereny, momentami z cholernie długimi prostymi. Najdłuższa miała chyba z 7km. Jechało się wybornie! :)
Tu już w "punkcie kontrolnym" :)
Tam gdzieś w tych okolicach zrobiłem kolejne zakupy - banany, woda i chleb.
Słońce powoli zachodziło i nadal jechało mi się znakomicie. Jednak temperatura już coraz chłodniejsza. W dzień na liczniku max. 32', w nocy zaobserwowałem min. 14'. Ubrałem termo-shirta, a zwykły t-shirt posłużył jako szal :D
Gdzieś w rejonach miejscowości Koluszki udało mi się trafić na otwarty sklepik. Kupuję wodę i bułki, które zjadłem na miejscu (bo chleb miał pozostać na całą noc). Gdy powiedziałem pani sprzedawczyni, że dobrze, że jest jeszcze otwarte, bo jestem w długiej trasie, to jej reakcja była przewidywalna (tego nawet nie muszę opisywać hehe). Ale od razu dostałem gratis czekoladę (i to wedlowską!!! gorzka, której nie zbyt lubię, ale kij z tym :D) oraz coś do spożywanych bułek - wybrałem serek szczypiorkowy. Dodatkowo zostałem przez tą panią "reklamowany" każdemu klientowi wchodzącemu do sklepu hehe. Był tam też jakiś pijak, nawalony tak, że się raz przewrócił na stoisko z napojami (:D), gadał bardzo niewyraźnie, ale ogólnie był chyba w porządku. Codzienny klient owego sklepu hehe. Chciał mi kupić czekoladę, ja jednak "wytargowałem" litr jakiegoś niskobudżetowego tajgera.
Skończyłem jeść i poszedłem nasmarować łańcuch. ~230km zrobione, godzina ~21:30.
Znak "Warszawa" minąłem, mając zrobione 345km w czasie 13h 45min. Średnia 25 z groszami, czyli tak, jak zakładałem. Od sklepu jechałem bez większych przerw. Była godzina 02:20.
Pierwszy raz w stolicy, w ogóle w jakiejkolwiek stolicy jakiegokolwiek kraju, dodatkowo na rowerze, fajne uczucie ;) Po drodze z każdej strony pełno budynków: philipsy, mercedesy, jakieś ubezpieczenia, normalnie wszystko! I tak przez kilka kilometrów. Dojechałem do centrum, a tam jaśniej, niż na jakieś wsi w za dnia :D
O zwiedzaniu nie było mowy, innym razem. Pamiątkowe foto i potem pod stadion (którego podświetlenie było wyłączone, szkoda :/ nici ze zdjęcia)
Z pod stadionu próbowałem znaleźć drogę na krajową 7-kę. Oznaczeń nie było. Kręciłem się w okolicach krajowej 2-ki. Jeździłem wszędzie i nigdzie. Postanowiłem wrócić na centrum. O dziwo był znak na Kraków... Tylko pytanie, dlaczego dopiero w centrum? Tą drogą prosto aż do Grójca.
Za Grójcem, już po 5-ej chwytał mnie głód, a o sklepach nie było mowy, z jedzenia pozostał mi 1 baton. Zauważyłem jakiś znak "owoce z sadu i inne duperele" no to się tam kierowałem. I co zobaczyłem: plantacja jabłek (niestety niedojrzałych) i śliwek! Wpierniczałem te śliwki, chyba ze 20szt. żeby nie czuć już głodu. Były bardzo dobre :) I jechałem dalej. Przy drodze przez wiele km'ów często były drzewka z jabłkami i śliwkami, to ze 2x jeszcze pojadłem. Dopiero gdzieś o 7-mej wstąpiłem do sklepiku w jakiejś małej miejscowości. Od razu 2 butle wody, kilka bananów i chleb krojony :D I w drogę! Nadal bez jakichkolwiek kryzysów. Chmur od rana na niebie żadnych, a to w perspektywie jazdy na południe nie było optymistycznym wariantem... Już tak po 10-ej pojawiło się 30' na liczniku. W godzinach 12-16 było najcieplej; nie było żaru z nieba, ale po prostu było ciepło. Temperatura max. podczas jazdy - 36', na jednym z postojów - 43'. Polewanie się to był standard. Tak mniej-więcej do 550km jechało się elegancko, co mnie bardzo dziwiło (mimo pogody i pagórkowatego terenu). Potem niemalże równocześnie odezwały się nadgarstki, tyłek i nogi. Natomiast plecy i kark - bez zastrzeżeń. Także w tym czasie posmarowałem łańcuch po raz drugi.
Mieścina na moją cześć, ale co się tam znajduje i kto tam mieszka, tego jeszcze nie wiem. Ale mam nadzieję, że też jacyś ultra-rowerowcy hehe :D
Już tak po 17-tej pojawiają się większe chmury na niebie, to było coś bardzo potrzebnego :)
Kiedy pobiłem swój rekord życiowy (628km), od razu jakoś się lepiej jechało, w ogóle ręce, tyłek, nogi na jakiś czas przestały boleć... a patrzenie na licznik to już była pewnego rodzaju esencja :> Owszem, były momenty kryzysowe, spowodowane głównie dusznością przez całodniowe nawalanie słońcem, ale dało się jechać. Kiedy odczuwałem brak mocy, zjadłem ze 3 banany, oblałem się wodą i po chwili znów się jechało bardzo dobrze. Ciekawe to... Słuchanie muzyki też bardzo pomagało.
Dojechałem do DK 78, biegnącej aż do Rybnika, ale zjechałem na krajową "jedynkę", by jadąc przez GOP, pozaliczać gminy. Bliskie w miarę okolice, ale w tych rejonach jeszcze nie byłem nigdy na rowerze.
W Siemianowicach trafiłem na otwarty sklep, jednak nie było pieczywa uuupsss... Do planowanych 800km pozostało ze 120... Kupiłem tradycyjnie wodę, kilka bananów i ciasteczka. Tam też wypiłem kawę, którą miałem spakowaną we woreczku. Ubrałem się i ruszyłem do Rybnika z nadzieją "niezgłodnienia" ehh
To mi się udało. 730km zrobione, 3 banany i kilka ciasteczek w zapasie + ponad litr wody. I co teraz? 70km jeszcze trzeba zrobić! Dystans z 7-ką na początku w żadnym stopniu by mnie nie satysfakcjonował. Teraz pewnie myślisz, jak mając zrobione 730km, można nie być z tego zadowolonym. Już tłumaczę:
-nie byłem zmęczony na tyle, żeby zakończyć mój trip;
-były idealne warunki (noc)
-jestem chory na punkcie "akcentowania" długości dystansów, tzn. że 800km lepiej brzmi (jak dla mnie) od np. tych 730. Ale też i 690km brzmi lepiej od tych 730km. 800km brzmi lepiej od 900 (dlatego, gdybym miał kiedyś w przyszłości zrobione 890km, to niekoniecznie żałowałbym niedokręcenia do 900). Nawet 540km brzmi lepiej od 700. Moja chronologia to: 1000, 800, 600, 500, 900, 700. Chodzi o akcent cyfr, nie o długość dystansu.
-fajnie tak pobyć na głównej jakiś czas hehe
-jestem ciekawy kolejnego "wyższego" koloru kropki na 102km.pl :D może jakieś odcienie metaliczne? :D
Dobra, się rozpisałem o duperelach, wracamy do Rybnika :>
Więc pozostało mi jeszcze ze 3h kręcenia gdziekolwiek. Najpierw jeździłem na rundach z Tour de Rybnik 2012. Jednak po jednym kółku stwierdziłem, że jest to zbyt nudne i trzeba jechać gdzieś dalej, koniecznie na równe drogi. A jeśli chodzi o równe drogi, to pozostaje Rybnik i Żory. Pojechałem na wiślankę!
Wjechałem od Alei, od strony południa, potem wiślanką, na północną obwodnicę i na Rybnik. Pozostało 35km... Więc jeździłem bez celu wszędzie. Na WORD i elektrownię. Nad zalew. Na centrum. Znów nad zalew. I znów na centrum. Na rondach robiłem kółeczka. Często na stojąco, bo tyłek też już swoje usiedział. Czterogłowe ud miałem już dowalone konkretnie, bo na tym dokręcaniu już nie wspomagałem się dwugłowymi. Kark i plecy ciągle bez żadnych kryzysów! Na dłoniach odciski. Brak kryzysu sennego (tylko mnie tak przez godzinkę zmulało w drodze Gliwice-Rybnik, kawa chyba pomogła heh). Odczucie głodu pojawiło się na 780km. Dojeżdżam do domu, mam 797km... Kręciłem dookoła kościoła, ku szkole ze 2x, zygzakiem, żeby więcej nabić km'ów. Godzina 3:20 - wybiło 800km! To jest dystans, który zadowoli mnie na długi czas! Wygląda doskonale, brzmi doskonale :))
Pobiłem też rekord w ilości czasu spędzonego na siodełku hehe. Pewnie, gdyby w nocy były otwarte sklepy i jadłbym systematycznie, to miałbym siły na większy dystans, bo tak to już jechałem ostatnie 120km na resztkach.
Marzy mi się koszulka maratonu 1008km. Myślę, że jest to realne marzenie :) Ale z tego, co wiem, najwcześniej mogę startować w 2016r.
Średnia w trasie powinna nie być mniejsza, niż 24 - dużo czasu traciłem na skrzyżowaniach, w stolicy i innych pierdołach.
+70 nowych gmin.
Dobra robota, Speed! (6kkm na nim przejechane i ZERO problemów!)
Podboju stolicy jeszcze miesiąc, czy nawet tydzień temu, w ogóle nie miałem na myśli! Nawet kilka dni temu pisałem do poskramiacza Beskidów, Karela, że chętnie wpadłbym w jego tereny i niech załatwia już ekipę :D We wtorek, bądź w środę oglądałem pogodę i prognoza - weekend słoneczny. Se myślę: "No to się porobi fajne fotki na tle gór". A potem tak znikąd nachodzi mnie myśl, że skoro cały weekend ma być słoneczny, to może "wypada" zrobić coś bardziej "wymęczającego"? I wtedy pojawiają się pierwsze myśli o barierze 700km... A żeby to osiągnąć (i tym bardziej pozaliczać kolejne gminy; tak - to też moja choroba), to trzeba jechać gdzieś bardzo daleko. Warszawa? Idealnie! Miałem tamtędy wracać z Gdyni, ale czasu brakło. I jest to ostatnie miasto z Euro2012, w którym jeszcze nie byłem rowerowo. Bez roweru też nie byłem :P Chyba warto zaryzykować hehe. ALE żeby w ogóle wyruszyć, mając za sobą doświadczenie z BalticTour, musiałem zaopatrzyć się w empetrójkę. Bo jechać kilkadziesiąt godzin słuchając tylko szumu samochodów i roweru, to jest to coś bardzo dobijającego. W piątek zakupiłem owe mp3, koniecznie na baterie i wtedy już nie było wyjścia: jadę! (Kubo, ekipo z TdBabia i inni mi nieznani - z tymi górami się jeszcze dogadamy hehe).
W piątek przygotowałem rower pod długie trasy. W sobotę wstałem o jakoś 8:00. Na śniadanie worek kaszy, bułka i serek (do oporu). Ze sobą do jedzenia wziąłem 3 bułki, pączek, kołoczyk i jabłko. I kilka łyżeczek kawy w woreczku na drugą noc (jeśli dotrwam, to się może przydać hehe). Warto wspomnieć - nie brałem ze sobą żadnego izotoniku; i też w całej trasie nie planowałem jego zakupu, to miał być test porównawczy z innymi, długimi trasami. Z ubrania dodatkowo to koszula termo, golf, t-shirt i para zimowych skarpet. Wyjazd równo o 10:00.
Przed wyjazdem© gustav
Pogoda bajeczna, zero chmur na niebie. Za Gliwicami krótki postój, a tam na bramie ciekawy znak hehe. Może jakiś teren międzynarodowej organizacji? :D
Dobrze wiedzieć© gustav
Na drodze do Częstochowy© gustav
Gdzieś na 70.km czułem, że nogi (a szczególnie łydki) są zbyt "naprężone". Zniżyłem siodełko o 1cm.
W Częstochowie pierwszy, większy postój w sklepiku. Obniżenie siodełka pomogło jak na razie. Niestety, podczas zatrzymywania się, z powodu nie wypięcia buta, się wywaliłem. W karierze po raz piąty... Guma ucierpiała eehhh...
To wina SPD© gustav
Kupuję wodę, czekoladę, banany i bułki.
Wyjeżdżając po za Śląsk, zaczynały się już płaskie tereny, momentami z cholernie długimi prostymi. Najdłuższa miała chyba z 7km. Jechało się wybornie! :)
Wielokilometrowe proste© gustav
Tu już w "punkcie kontrolnym" :)
Piotrków Trybunalski wita!© gustav
Na skrzyżowaniu© gustav
Jeszcze daleko do celu© gustav
Do wyboru, do koloru© gustav
Tam gdzieś w tych okolicach zrobiłem kolejne zakupy - banany, woda i chleb.
Kolacyjka :D© gustav
Krzywa morda, part pierwszy© gustav
Słońce powoli zachodziło i nadal jechało mi się znakomicie. Jednak temperatura już coraz chłodniejsza. W dzień na liczniku max. 32', w nocy zaobserwowałem min. 14'. Ubrałem termo-shirta, a zwykły t-shirt posłużył jako szal :D
Gdzieś w rejonach miejscowości Koluszki udało mi się trafić na otwarty sklepik. Kupuję wodę i bułki, które zjadłem na miejscu (bo chleb miał pozostać na całą noc). Gdy powiedziałem pani sprzedawczyni, że dobrze, że jest jeszcze otwarte, bo jestem w długiej trasie, to jej reakcja była przewidywalna (tego nawet nie muszę opisywać hehe). Ale od razu dostałem gratis czekoladę (i to wedlowską!!! gorzka, której nie zbyt lubię, ale kij z tym :D) oraz coś do spożywanych bułek - wybrałem serek szczypiorkowy. Dodatkowo zostałem przez tą panią "reklamowany" każdemu klientowi wchodzącemu do sklepu hehe. Był tam też jakiś pijak, nawalony tak, że się raz przewrócił na stoisko z napojami (:D), gadał bardzo niewyraźnie, ale ogólnie był chyba w porządku. Codzienny klient owego sklepu hehe. Chciał mi kupić czekoladę, ja jednak "wytargowałem" litr jakiegoś niskobudżetowego tajgera.
Lodówki nie dostałem, nie nie nie :D© gustav
Skończyłem jeść i poszedłem nasmarować łańcuch. ~230km zrobione, godzina ~21:30.
Znak "Warszawa" minąłem, mając zrobione 345km w czasie 13h 45min. Średnia 25 z groszami, czyli tak, jak zakładałem. Od sklepu jechałem bez większych przerw. Była godzina 02:20.
Pierwszy raz w stolicy, w ogóle w jakiejkolwiek stolicy jakiegokolwiek kraju, dodatkowo na rowerze, fajne uczucie ;) Po drodze z każdej strony pełno budynków: philipsy, mercedesy, jakieś ubezpieczenia, normalnie wszystko! I tak przez kilka kilometrów. Dojechałem do centrum, a tam jaśniej, niż na jakieś wsi w za dnia :D
O zwiedzaniu nie było mowy, innym razem. Pamiątkowe foto i potem pod stadion (którego podświetlenie było wyłączone, szkoda :/ nici ze zdjęcia)
Pałacyk w stolicy© gustav
Nocne w stolicy© gustav
Nocne w stolicy© gustav
Z pod stadionu próbowałem znaleźć drogę na krajową 7-kę. Oznaczeń nie było. Kręciłem się w okolicach krajowej 2-ki. Jeździłem wszędzie i nigdzie. Postanowiłem wrócić na centrum. O dziwo był znak na Kraków... Tylko pytanie, dlaczego dopiero w centrum? Tą drogą prosto aż do Grójca.
Krajowa "siódemka" wcześnie rano© gustav
Za Grójcem, już po 5-ej chwytał mnie głód, a o sklepach nie było mowy, z jedzenia pozostał mi 1 baton. Zauważyłem jakiś znak "owoce z sadu i inne duperele" no to się tam kierowałem. I co zobaczyłem: plantacja jabłek (niestety niedojrzałych) i śliwek! Wpierniczałem te śliwki, chyba ze 20szt. żeby nie czuć już głodu. Były bardzo dobre :) I jechałem dalej. Przy drodze przez wiele km'ów często były drzewka z jabłkami i śliwkami, to ze 2x jeszcze pojadłem. Dopiero gdzieś o 7-mej wstąpiłem do sklepiku w jakiejś małej miejscowości. Od razu 2 butle wody, kilka bananów i chleb krojony :D I w drogę! Nadal bez jakichkolwiek kryzysów. Chmur od rana na niebie żadnych, a to w perspektywie jazdy na południe nie było optymistycznym wariantem... Już tak po 10-ej pojawiło się 30' na liczniku. W godzinach 12-16 było najcieplej; nie było żaru z nieba, ale po prostu było ciepło. Temperatura max. podczas jazdy - 36', na jednym z postojów - 43'. Polewanie się to był standard. Tak mniej-więcej do 550km jechało się elegancko, co mnie bardzo dziwiło (mimo pogody i pagórkowatego terenu). Potem niemalże równocześnie odezwały się nadgarstki, tyłek i nogi. Natomiast plecy i kark - bez zastrzeżeń. Także w tym czasie posmarowałem łańcuch po raz drugi.
Zjazdy, podjazdy, bezchmurnie© gustav
Mieścina na moją cześć, ale co się tam znajduje i kto tam mieszka, tego jeszcze nie wiem. Ale mam nadzieję, że też jacyś ultra-rowerowcy hehe :D
Doczekałem się swojej aglomeracji© gustav
Już tak po 17-tej pojawiają się większe chmury na niebie, to było coś bardzo potrzebnego :)
Nadchodzi orzeźwienie!© gustav
Kiedy pobiłem swój rekord życiowy (628km), od razu jakoś się lepiej jechało, w ogóle ręce, tyłek, nogi na jakiś czas przestały boleć... a patrzenie na licznik to już była pewnego rodzaju esencja :> Owszem, były momenty kryzysowe, spowodowane głównie dusznością przez całodniowe nawalanie słońcem, ale dało się jechać. Kiedy odczuwałem brak mocy, zjadłem ze 3 banany, oblałem się wodą i po chwili znów się jechało bardzo dobrze. Ciekawe to... Słuchanie muzyki też bardzo pomagało.
Dojechałem do DK 78, biegnącej aż do Rybnika, ale zjechałem na krajową "jedynkę", by jadąc przez GOP, pozaliczać gminy. Bliskie w miarę okolice, ale w tych rejonach jeszcze nie byłem nigdy na rowerze.
Krajowa "jedynka"© gustav
W Siemianowicach trafiłem na otwarty sklep, jednak nie było pieczywa uuupsss... Do planowanych 800km pozostało ze 120... Kupiłem tradycyjnie wodę, kilka bananów i ciasteczka. Tam też wypiłem kawę, którą miałem spakowaną we woreczku. Ubrałem się i ruszyłem do Rybnika z nadzieją "niezgłodnienia" ehh
To mi się udało. 730km zrobione, 3 banany i kilka ciasteczek w zapasie + ponad litr wody. I co teraz? 70km jeszcze trzeba zrobić! Dystans z 7-ką na początku w żadnym stopniu by mnie nie satysfakcjonował. Teraz pewnie myślisz, jak mając zrobione 730km, można nie być z tego zadowolonym. Już tłumaczę:
-nie byłem zmęczony na tyle, żeby zakończyć mój trip;
-były idealne warunki (noc)
-jestem chory na punkcie "akcentowania" długości dystansów, tzn. że 800km lepiej brzmi (jak dla mnie) od np. tych 730. Ale też i 690km brzmi lepiej od tych 730km. 800km brzmi lepiej od 900 (dlatego, gdybym miał kiedyś w przyszłości zrobione 890km, to niekoniecznie żałowałbym niedokręcenia do 900). Nawet 540km brzmi lepiej od 700. Moja chronologia to: 1000, 800, 600, 500, 900, 700. Chodzi o akcent cyfr, nie o długość dystansu.
-fajnie tak pobyć na głównej jakiś czas hehe
-jestem ciekawy kolejnego "wyższego" koloru kropki na 102km.pl :D może jakieś odcienie metaliczne? :D
Dobra, się rozpisałem o duperelach, wracamy do Rybnika :>
Więc pozostało mi jeszcze ze 3h kręcenia gdziekolwiek. Najpierw jeździłem na rundach z Tour de Rybnik 2012. Jednak po jednym kółku stwierdziłem, że jest to zbyt nudne i trzeba jechać gdzieś dalej, koniecznie na równe drogi. A jeśli chodzi o równe drogi, to pozostaje Rybnik i Żory. Pojechałem na wiślankę!
Aleja Zjednoczonej Europy w Żorach© gustav
Wjechałem od Alei, od strony południa, potem wiślanką, na północną obwodnicę i na Rybnik. Pozostało 35km... Więc jeździłem bez celu wszędzie. Na WORD i elektrownię. Nad zalew. Na centrum. Znów nad zalew. I znów na centrum. Na rondach robiłem kółeczka. Często na stojąco, bo tyłek też już swoje usiedział. Czterogłowe ud miałem już dowalone konkretnie, bo na tym dokręcaniu już nie wspomagałem się dwugłowymi. Kark i plecy ciągle bez żadnych kryzysów! Na dłoniach odciski. Brak kryzysu sennego (tylko mnie tak przez godzinkę zmulało w drodze Gliwice-Rybnik, kawa chyba pomogła heh). Odczucie głodu pojawiło się na 780km. Dojeżdżam do domu, mam 797km... Kręciłem dookoła kościoła, ku szkole ze 2x, zygzakiem, żeby więcej nabić km'ów. Godzina 3:20 - wybiło 800km! To jest dystans, który zadowoli mnie na długi czas! Wygląda doskonale, brzmi doskonale :))
O to właśnie chodziło!© gustav
Pobiłem też rekord w ilości czasu spędzonego na siodełku hehe. Pewnie, gdyby w nocy były otwarte sklepy i jadłbym systematycznie, to miałbym siły na większy dystans, bo tak to już jechałem ostatnie 120km na resztkach.
Marzy mi się koszulka maratonu 1008km. Myślę, że jest to realne marzenie :) Ale z tego, co wiem, najwcześniej mogę startować w 2016r.
Średnia w trasie powinna nie być mniejsza, niż 24 - dużo czasu traciłem na skrzyżowaniach, w stolicy i innych pierdołach.
+70 nowych gmin.
Dobra robota, Speed! (6kkm na nim przejechane i ZERO problemów!)