YouTubowe spotkanie i potem już był hardkor pogodowo-kilometrowy
Sobota, 20 października 2018 Kategoria e) Papa zgorano [700-999km]
Km: | 706.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 28:00 | km/h: | 25.21 |
Pr. maks.: | 63.00 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | HRavg | ||
65535: | 65535kcal | Podjazdy: | m | Sprzęt: FastBack 5.8 Custom | Aktywność: Jazda na rowerze |
Skopiowane z relacji z faceeeeeeboooock: :)
/gustavultracyclist
No to parę słów. Wiele znaczy się :)
Pogody w zeszłym tygodniu były iście letnie i takie też prawie miały być do tego piątku, więc wziąłem urlop w poniedziałek na ten dzień i zacząłem przygotowania do październikowego extremum na rowerze. Cel - odwiedzić znanych YouTuberów, by po prostu przybić pionę, pogadać i ewentualnie nagrać kontrowersje :) W czwartek wieczór prognozy nadal optymistyczne, zatem super. Ogólnie to wróciłem z roboty o 22:30, zasnąłem o północy, budzik na 5:30. Wyjazd punkt 7:00. Ja niewyspany, a pogoda dookoła mglista i 10stopni... Można powiedzieć - odcinek do Rudy Śląskiej prawie sprinterski, bo na DK1 do Pszczyny grzałem pod rekord, mimo załadowanego roweru. Ale zredukować prędzej czy później trza było. Wyjechałem z GOPu i od razu ulga, bo przepych w aglomeracji za duży. Mimo, że prawie południe, to mgły dalej dookoła i dalej 10-11st. Ojojoj... W Kłobucku pauza na obiad, który mnie pokonał, tzn - nie dałem rady zjeść całości ehehe. Ale lepiej nie dojeść niż nie pojeść :) No i potem ostatnie prawie 100km do spotkania tych tam znanych osobowości :) Teren płaski, proste po kilka kilometrów, wiatr nawet mocniej zawiewał z północnego zachodu, czyli było trudniej. Dodatkowo coś nogi zaczęły boleć, a dopiero 200km. Bolały tak samo, jak w połowie niedawnego half-everestingu -_- W międzyczasie po zmroku - zauważyłem samobójców na rowerach. Pierwszy cały na czarno, bez oświetlenia wiadomo. Drugi - ojciec dwóch dzieci, które jechały za nim. Wszyscy niewidoczni, także zero oświetlenia. Dzieci może nieświadome, ale facet jest debilem. Dojeżdżam do miasta Łask, trochę później, niż planowałem, tam czekają na mnie na stacji lokalni bajkerzy, tylko nie wiem czemu obok śmietników ehehe może taki zwyczaj lokalny? :) Rowerowe Porady & onthebike.com oraz Piotr, co w tym roku całą Polskę objechał dookoła, z wszystkimi województwami. Kontrowersji bardzo dużo od samego początku, będzie na filmie pewna część :P Wbijamy przy drodze do zajazdu czy tam baru, bo muszem zatankować do pełna, przy okazji kręcąc live'a :) Potem do byłego sponsora na kolejne tankowanie, na nocne kilometry. Ja oznajmiam, iż nie wracam zapowiedzianym śladem, ino muszę jeszcze "gdzieś" skoczyć :) No bo noga zaczęła się odblokowywać, a prognozy na noc i dzień kolejny - BEZ opadów. Zatem jadę na Wrocław, bo to takie sentymentalne miasto, które corocznie odwiedzam od 2012r, a w tym roku jeszcze nie byłem. Takie upieczenie dwóch kołoczków bez jagód na jednym rusztowaniu, czy jakoś tak ;) Noc wporzo, nadal 10-11st eheheh... ale już bez takich mgieł. 60km przed Wrocławiem, stacja w Międzyborzu przerwa na kawe i zapiekankę. Wcześniej ciut ciut kropiło, teraz już jest deszcz... stacja pojawiła sie w mega odpowiednim momencie. Zeszło z pół godziny i przestało padać, więc jadę. W razie czego w rejonie idą tory na Wrocław. Nooo, także tyle nt. prognoz pogody kilka godzin wcześniej. Ale jadę i jadę i nie pada. We Wrocku 7 rano, 450km, czyli równa doba. Na wyjeździe z miasta nawet się sucho robi, no to morale wróciły. A też wiatr nadal NW, zatem cała droga 250km do Bielska z wiatrem w plecy! No ale z 10km dalej znowu zaczyna kropić, lekko padać, potem przestaje.. I tak w kółko. Mocniej zaczyna padać za Oławą, gdzie staję na przystanku i znowu pauza... Ale po 15min ruszam. Pogoda nadal 10-11st... Docieram do Opola, nie pada, nawet niebo jakieś nie za ciemne, no to jadę nie na PKP, a na wyjazd na Racibórz. Droga w Remoncie, ale rowerem dało się przejechać. Skręcam na Kędzierzyn, by wybrać jednak płaski odcinek przez Kuźnię, bo rejon przed Raciborzem i aż do Rybnika to same podjazdy - wykończyłyby mnie. W Bierawie znowu zaczyna kropić, jadę prawie sprintem, ale wszystko już zimne i przemoczone, stopy lekko wymrożone... W Kuźni już deszcz... "to może zadzwonię i ktoś po mnie przyjedzie?" Takie myśli już były. Autodestrukcja. Znalazłem punkt gastronomiczny, wbijam, zamawiam herbatę no i rozwieszam wszystko mokre na grzejnikach. Po godzinie przestaje padać, więc ruszam na Rybnik. Nawet na moment na niebie się jaśniej zrobiło! -_- W Rybniku byzuch u familie. Ponowne suszenie i ładowanie paliwa. To był moment, że już się nie chciało wsiadać na rower. Ale paczam na kilka prognoz i jest okienko bezdeszczowe - no nie po to brałem urlop i dokładałem 200km na Wrocław, by skończyć na marnych 645km, kurka wodna! Przymulony, ale jadę. Drogi w miarę suche, zmęczenie przechodzi, jest dobrze! Żory, Pszczyna na sucho. Wbijam na DK1 i taka gigantyczna chmura nad [chyba] Bielskiem ehehe. Oby nie deszczowa. Nogi nie były już zdolne do sprintu, ale jak najbardziej były zdolne wykonać misję! W Bielsku nie pada uff! Dokręcam jeszcze z 3km przy osiedlu, by garmin pokazał 700km - trzeba! Mimo, że na liczniku 706km. Plan wykonany, system rozdupiony! #przepraszam :) Było już zimniej, 7,5st. Czasowo wyszło 40h brutto, średnia jazdy 25 z groszami, zatem prawie pół dnia postojów... bywa i tak :) Ale to się najbardziej zapamiętuje. Kryzysów z jedzeniem żadnych, co jest dość niespotykane. Nie licząc skutków deszczu, to bolała mnie szyja.. Teraz już wiem na pewno, że muszę wymienić moją ramę na taką o wygodnej geometrii endurance - może komuś zalega? Się rozpisałem, trailer zrobiłem, ma sens robić zatem pełnometrażową produkcję? :P
Owe 706km jest na 8. pozycji mojej top-listy wszechczasów xD
...ale na żarcie to wydałem chyba rekordową ilość złotówek 8)